Strona główna Przeczytaj wyróżnione Antoni Krzyszycha

Jak Antoni Krzyszycha z Osuch do Hameryki pojechał…

Tę historię usłyszałem jako dziecko od swojej babci Anieli. Jest to opowieść o tym, jak jej dziadek, a mój prapradziadek, z małej wioski na Lubelszczyźnie pojechał do Ameryki (Hameryki, jak nazywała ją babcia) i stamtąd nie powrócił.

Nie wiedziałem wówczas, że wyprawa Antoniego Krzyszychy była typowym epizodem w trwającej blisko 30 lat wielkiej fali emigracji zarobkowej do USA. W jej wyniku – jak się szacuje – przed pierwszą wojną światową wyjechało z Polski do Ameryki blisko półtora miliona ludzi.

Impulsem do opisania prawdopodobnej trasy podróży mego prapradziada stało się odnalezienie w bazie danych Ellis Island listy przewozowej statku, którym Antoni przypłynął w sierpniu 1905 roku do Stanów Zjednoczonych. W tej opowieści starałem się odtworzyć drogę, jaką za chlebem musieli przebyć polscy chłopi z Kongresówki na przełomie XIX i XX wieku.

Trzeba jechać

Jest marzec 1905 roku. Na wschodzie imperium Romanowów trwa wojna rosyjsko-japońska – pierwszy krwawy konflikt XX wieku. Oddziały carskiej armii właśnie straciły blisko 80 tys. żołnierzy w wielkiej bitwie pod Mukdenem (Szenjangiem) w Mandżurii. Rosji na gwałt potrzeba nowych żołnierzy, tym bardziej, że w całym państwie narasta też wrzenie rewolucyjne, które Car uśmierza przy pomocy wojska. Do armii wcielane są kolejne, coraz starsze, roczniki carskich poddanych – głównie chłopów. Wśród nich jest też wielu Polaków z Priwislinskiego kraju.

Zapewne w tych dniach powołanie do służby dostaje też 30-letni Antoni Krzyszycha z Osuch. Mimo, że jest synem i wnukiem wójtów gminy Łukowa, zamożnej rodzinie młynarzy nie udaje się załatwić zwolnienia od służby ani jej odroczenia. Sytuacja w Cesarstwie Rosyjskim jest tak poważna, że urzędnicy wojskowi w powiatowym Biłgoraju – rzecz niebywała – odmawiają przyjmowania łapówek. Antoni wie, że czeka go służba, z której może nigdy nie wrócić w rodzinne strony.

Z powagi sytuacji zdaje sobie również sprawę ojciec Antoniego – Michał Krzyszycha, którego dwaj rodzeni bracia odsłużyli pełne 20 lat w carskim wojsku. Dlatego nie waha się wskazać swojemu najstarszemu synowi jedynej, jak się wydaje, drogi ratunku – wyjazdu do Hameryki.

Wyjazdy za chlebem do USA zdarzają się w Łukowej coraz częściej odkąd do wioski docierają werbownicy kompanii żeglugowych. Ludzie ci opowiadają fantastyczne historie o tym, jak to za Oceanem każdemu łatwo jest o pracę i pieniądze. Na dowód pokazują listy i kartki pisane do rodzin przez tych, którzy już wcześniej odważyli się na wyjazd. Przywożą też i sprzedają bilety, tzw. szyfkarty, na statki swoich agencji oraz podpo­wiadają, jak można dojechać do portów Bremy, Hamburga i Antwerpii.

W drogę

W czerwcu rodzinie Krzyszychów udaje się zebrać pięćset rubli potrzebne na zamorską wyprawę Antoniego. Przygotowania do podróży odbywają się w największej tajemnicy. Gdyby stójkowi z gminnego posterunku dowiedzieli się o planach wyjazdu poborowego, całe przedsięwzięcie skończyłoby się interwencją policmajstra i kozaków z powiatu. Tyko najbliżsi wiedzą, że drewniany krzyż, który Antoni stawia wiosną na skraju ojcowskiego gospodarstwa w Osuchach, jest ofiaro­wany w intencji szczęśliwego wyjazdu i powrotu do rodzinnej wsi.

Powołani do carskiej armii mają zgłaszać się w biłgorajskich koszarach natychmiast po zakończeniu żniw. Żeby uprzedzić przymusową brankę, Antoni opuszcza Osuchy w połowie lipca 1905 roku. Wychodzi z domu wieczorem żegnany tylko przez najbliższych – rodziców, żonę i dwójkę małoletnich dzieci. Przed nimi długa rozłąka, więc nikt nie próbuje ukrywać łez. Ucałowawszy rodzinę oraz odmówiwszy modlitwę pod postawionym na ojcowiźnie krzyżem, Antoni z niewielkim tobołkiem na plecach rozpoczyna swą podróż do Hameryki.

Początkowo droga wiedzie przez dobrze mu znane podłukowskie pola w kierunku granicy z Galicją. Po dwugodzinnym marszu, tuż po zapadnięciu zmierzchu, Antoni dociera do Zamchu – ostatniej wsi przed kordonem. Czuje się tu jednak jak u siebie, bo we wsi mieszkają jego liczni kuzyni oraz rodzina żony. Wszystko jest już zresztą wcześniej umówione ze znajomym objeszczykiem – rosyjskim strażnikiem, który konno patroluje granicę. Za trzy srebrne ruble i obietnicę odrobku na polu pogranicznika przez swoją żonę, Antoni bez problemu przedostaje się do zaboru austriackiego. Musi się spieszyć, bo do Oleszyc ma 20 km. Na szczęście koło północy wschodzi księżyc.

czytaj dalej...

szukaj podobnych
galeria