W 1986 roku do Stanów wyemigrowała moja babcia, gdynianka. Mój ojciec wyjechał z kraju, gdy miałem osiem lat. Ambasada amerykańska odmawiała mi sześciokrotnie przyznania wizy. Powody odmowy? „Obawiamy się, że nie wrócisz do kraju”. Dopiero gdy poszedłem na studia, wiedzieli, że będę musiał wrócić i dostałem wizę. W 1999 roku wyjechałem pierwszy raz. Potem znów w 2000 i 2001 roku. W 2002 roku skończyłem studia licencjackie i wyjechałem z Polski na dłużej.
Muzyka i publicystyka
W Gdyni byłem muzykiem. Grałem w wielu zespołach, m.in.: Apteka, Groovekojad, Boober. Znam wszystkie rockowe knajpy w Gdyni. W zasadzie zjadłem zęby na graniu. Skończyłem Gdyńskie Liceum Katolickie, a potem WSKS (wtedy uczelnia nosiła nazwę Wyższa Szkoła Komunikacji Społecznej w Gdyni im. Melchiora Wańkowicza). Otrzymałem bardzo dobre wykształcenie. Moje początki jako reportera w Polsce wyglądały tak: dostawaliśmy najgorsze tematy i godzinami poprawiliśmy newsy. Istna szkoła życia i ciężka nauka pisania wiadomości. Zajęcia na studiach w Polsce prowadziły dziennikarki z „Dziennika Bałtyckiego”. Tak nas wyszkoliły, że w Stanach nie miałem problemu, aby dostać pracę.
Obecnie w Stanach pracuję jako reporter i dziennikarz Polskiego Radia w Chicago. Kiedyś zobaczyłem w Stanach ogłoszenie, że potrzebują dziennikarza. Poszedłem na rozmowę, wykonałem przydzielone mi zadanie i… dostałem pracę. Byli zaskoczeni moim poziomem. W mojej pracy zajmuję się wszystkimi tematami: od społecznych, poprzez polityczne, aż po kryminalne. Dwa razy w tygodniu prowadzę wiadomości.
Pracuję także w polskiej prywatnej telewizji w Chicago jako dziennikarz i reporter. Zacząłem pracować w radiowym newsroomie na poranną zmianę. Po kilku latach awansowałem i dostałem propozycję pracy w telewizji. Nadajemy od świtu do zmierzchu. Przez pięć lat byłem również korespondentem dla TVP Polonia. Cieszę się, że przyszło mi pracować nad polskimi sprawami. Z racji pracy jestem na bieżąco ze wszystkimi wydarzeniami z kraju.
W Stanach studiowałem cztery lata na Columbia College Chicago. Na tej uczelni studiowali m.in. Piotr Walter i Janusz Kamiński. Skończyłem wydział reżyserii telewizyjnej w 2006 roku z tytułem bakałarza. Jeszcze na studiach zacząłem pracować dla telewizji. W college’u z moimi umiejętnościami i wiedzą zdobytą na polskim uniwersytecie byłem znaczącym studentem.
Wiele osób kończy mój wydział, jednak pracę w mediach dostaje niewielu. Uczyłem się jak wygląda produkcja dziennika telewizyjnego, dokumentu. Emigranci muszą nadrabiać ciężką pracą. Pamiętam jak kupiłem laptopa i nocami montowałem materiały. Tak mogłem szlifować swój warsztat.
Amerykański tygiel
Kiedy przyjechałem do Stanów, przeżyłem szok kulturowy. Pamiętam jak siedziałem na ganku domu mojego ojca i ciągle myślałem: „Nie wierzę, że tutaj jestem”. Oglądałem amerykańskie samochody. Później człowiek zdaje sobie sprawę, że jest to kraj złożony z emigrantów. W Stanach można spotkać wszystkie narodowości. W zasadzie biali są w mniejszości. Mój synek przyszedł do mnie i powiedział: „Tatuś, w przedszkolu mówią mi, że jestem biały jak zombie”. Mieszkamy w dzielnicy Albany Park w Chicago: 56 tysięcy ludzi mówi tu 33. językami. Są tu Sudańczycy, Etiopczycy, Afroamerykanie, mieszkańcy Bliskiego Wschodu, Jamajczycy, Koreańczycy…
Zawsze miałem talent do języków i dlatego angielski nie był dla mnie wielką przeszkodą. Śpiewałem w zespołach rockowych, znałem na pamięć wszystkie płyty Red Hot Chili Peppers i to pomogło mi szlifować język angielski. W Warszawie zdałem egzamin TOEFL. Aby studiować w Stanach, musisz wykazać się płynnością językową. Już w Ameryce poszedłem na kurs przygotowujący do studiów. Trzeba było zrobić od nowa całe liceum – general education, czyli matematyka, historia, geografia i to wszystko w języku angielskim. Mój podręcznik do literatury amerykańskiej liczył 5 tysięcy stron. Z matmy byłem zawsze noga i ją w Stanach oblałem. Algebra po angielsku? Na myśl o zbiorach ręce mi się trzęsły. Ciężka sprawa. Za to z hiszpańskiego byłem najlepszy w klasie.
Z mamą kontaktowałem się telefonicznie i pisaliśmy do siebie listy, to była jeszcze era przed Facebookiem. Moja Mama zmarła w 2010 roku. Nasza relacja była trudna, co zaskakujące, emigracja nas strasznie do siebie zbliżyła. Pamiętam nasze godzinne rozmowy telefoniczne. Moja mama była absolwentką SGPiS (dzisiejsze SGH). Mieliśmy o czym rozmawiać, bo polityka i ekonomia to moje koniki. Debatowaliśmy godzinami przez telefon. Prowadziliśmy telefoniczne debaty o planie gospodarczym Balcerowicza, miejscu Polski w świecie, atutach Polski. W soboty zawsze dzwoniłem do mamy. To był taki mój mały rytuał.
czytaj dalej...
My, Polacy, jesteśmy dla siebie źli. Pamiętam, jak zaczynałem pracę w radiu. Robiłem reportaż o piwnicy, w której mieszkało piętnaście Polek w wieku 60 lat. Facet pozabierał im paszporty i powtarzał: „Tylko nie wychodzić za płot. A jak któraś piśnie tylko słówko, to od razu zostanie deportowana”. Oczywiście pracowały fizycznie sprzątając domy po 15 godzin dziennie. Współczesne niewolnictwo. Niestety, nie cenimy się jako Polacy. Nie jesteśmy dla siebie dobrzy. Lubimy się wzajemnie gnębić, wykorzystywać. Nie szanujemy się.
Z Polski zabrałem ze sobą gitarę i tysiące płyt. Polska dała mi muzykę i poczucie wspólnoty. Muzyka mnie wychowała, dała siłę przebicia, pewność siebie, miłość do sztuki. Zabrałem ze sobą ogładę i przebojowość. I to procentowało w Stanach. Początki w Stanach były ciężkie, bo pracowałem w restauracji jako kelner. Czasem dopadały mnie czarne myśli, myślałem, że będę kelnerem do końca życia. Ale miałem w Stanach rodzinę – babcię i tatę. Rodzina dawała mi duże oparcie.
Wybór Ameryki
Zapracowałem na to, aby czuć się Amerykaninem. To kraj złożony z emigrantów. Tam każdy jest skądś. Najciężej jest z definicją emigracji. O jakich kryteriach mówimy? Ile generacji wstecz możesz się czuć emigrantem? Uważam, że dzisiaj nie ma już emigracji. Świat jest otwarty. Granice się zatarły, dzięki dostępności lotów dziś jestem tutaj, jutro mogę być na drugim końcu świata.
Ja czuję się Amerykaninem. Wybrałem nową ojczyznę, ale obchodzę polskie święta, szanuję polskiego prezydenta. Nie mam kompleksów, nie czuję się gorszy. Przykre, że kraj zmusza wielu młodych Polaków do emigracji. Mnie nikt nie zmuszał, przyjechałem, bo chciałem. Wiedziałem, że może w Stanach dostanę szansę na lepsze życie. Przyjechałem, spodobało mi się i zostałem. Wiele z moich znajomych wróciło do Polski, nie udało im się ułożyć życia i wyjeżdżają np. gdzieś do Europy. To już jest tułaczka. Wielka szkoda, że polskie państwo nie dba o młodych ludzi.
W Stanach bardzo ceni się wzajemne zaufanie. Szanuje się tutaj literę prawa. To jest kraj dla ludzi. Jest poczucie wspólnoty, wszyscy jedziemy na tym samym wózku, więc musimy sobie pomagać, musimy być dla siebie dobrzy. Cenione są fundamentalne wartości: człowieczeństwo, empatia, wzajemna pomoc. W Polsce mało kto odpowie ci uśmiechem na ulicy.