Historie emigrantów mogą być zadziwiające, poruszające, wstrząsające i być może moja taka nie będzie,
ale będzie na pewno osobliwa. Dlaczego? Otóż motywacją mojego wyjazdu nie była sytuacja ekonomiczna
a chęć poszerzania swoich umiejętności językowych, a wraz z rozwojem zdarzeń także potrzeba
serca. Destynacja, którą wybrałam, nie należy również do najpopularniejszych, bo jest to Grecja –
kierunek podróży raczej wczasowiczów niż emigrantów. Na odmienność mojej historii składa się też czas,
epoka greckiego kryzysu, a konkretnie sam jej początek – rok 2008. Kto emigruje do kraju
o niepewnym bycie ekonomicznym? Poznajcie moją historię, a zrozumiecie powody mojego wyjazdu,
a także przyczyny, dla których postanowiłam tu – poza granicami Ojczyzny – pozostać.
Pierwsza emigrantka
Moja rodzina była zawsze bardzo przywiązana do miejsca i nikt nie emigrował, pomijając wysiedlenie z Kresów Wschodnich mojego taty i jego rodziny. Ale mnie zawsze nosiło. Wszyscy w rodzinie zastanawiali się po kim to mam, ale ja po prostu uwielbiałam podróżować i kiedyś stwierdziłam, tak jak i twierdzę dziś, że mogłabym żyć w drodze. Gdy byłam nastolatką, osiem lat jeździłam autostopem (i to w większości sama) po Polsce, ale również wybraliśmy się kilka razy z przyjaciółmi na stopa za granicę. Tak więc decyzję o wyjeździe do Grecji podjęłam bez wahania.
Przyczyna mojej emigracji była kierowana względami edukacyjnymi, a konkretnie zależało mi, by władać biegle mało popularnym językiem, jakim z pewnością jest grecki. Stwierdziłam, że taka umiejętność językowa będzie moim atutem na polskim rynku pracy. Studiowałam Studia Śródziemnomorskie na krakowskim UJ, a kiedy dowiedziałam się, że otwierają ten sam kierunek na Uniwersytecie Warszawskim, ale z możliwością nauki nowogreckiego – zmieniłam uniwersytet. Jednak dwa lata na uczelni to zdecydowanie za mało, by biegle opanować obcy język. Dlatego zdecydowałam się, niemal zaraz po ukończeniu studiów, wybrać się do samej Hellady, by nauczyć się greckiego na miejscu. Właściwie miałam zamiar wyjechać tylko na dwa-trzy lata, podczas których pracowałabym i zdobywałabym oczekiwany poziom znajomości języka, ale też kultury greckiej. Po tej praktyce zamierzałam wrócić do Polski.
Rozpoczęłam od poszukiwania pracy w Internecie i znalazłam biuro, które błyskawicznie odpowiedziało na moją aplikację. Był styczeń 2008 roku i jechałam do Aten w nieznane, bo choć biuro wcześniej sprawdziłam, nie miałam pewności, co mnie czeka na miejscu. Nie bałam się jednak, raczej byłam podekscytowana. A w razie czego znałam angielski i podstawy greckiego, gdyby były jakieś trudności, przynajmniej mogłabym kogoś poprosić o pomoc. Poza tym zawsze byłam osobą odważną i pewną siebie, z niejednej podbramkowej sytuacji wychodziłam z podniesioną głową. Ale teraz przede wszystkim kierowała mną jedna myśl: jak najszybciej nauczyć się języka.
Grecja odmitologizowana
Grecja, do której przyjechałam pracować, znacznie różniła się od tej, którą znałam z książek, ale także od tej, do której odbyłam wcześniej kilka podróży o charakterze turystycznym. Wrażenie zrobił na mnie wszechobecny brud, bałagan i ciasne uliczki, zwłaszcza w Atenach, kolebce europejskiej kultury. Centrum Aten przypomina getto, przechadzając się tutaj (co jest trudne, gdyż wszystkie samochody parkują na wąziutkich chodnikach, nie pozostawiając miejsca pieszym), można spotkać nielicznych Greków, którzy przenieśli się na przedmieścia i niechętnie wybierają się do centrum. Właśnie tu, w samym środku Aten, w okolicach słynnego placu Omonia, znajduje się polska dzielnica, z polskim kościołem, szkołą, sklepami. Na początku mojego pobytu w Grecji dość dobrze ją poznałam, tu mieściła się siedziba biura, do którego udawałam się w celu zmiany pracy na korzystniejszą. Nie żebym była wybredna czy przesadnie wymagająca, ale okazało się, że Grecy to nie zawsze osoby miłe i gościnne. Niestety mężczyźni tutaj są nierzadko nachalni, a kobiety prostackie; zdarza się, że są to osoby, które przez swoją niewiedzę lekceważą inne narody i wybitnie przeceniają swoje narodowe zasługi i tożsamość (często słyszane stwierdzenie wielu Greków to: „Nasza kultura jest najstarszą na świecie”). Na szczęście nie wszystkich mierzy się jedną miarą, w czasie mojego pobytu w ojczyźnie Homera spotkałam także wielu Greków, którzy zaskoczyli mnie na przykład znajomością polskiej kultury i historii, miłośników filmów Kieślowskiego czy polskiego jazzu.
Trudne wczoraj i dziś
Grecy jako pracodawcy pozostawiają wiele do życzenia. W większości miejsc, w których pracowałam, spotkałam się z wyzyskiem: praca codziennie po 15 – 17 godzin na dobę z przerwą jedynie na obiad oferowany przez pracodawcę – często resztki po innych („wyrzuciłbym dla psa, ale właściwie jeszcze pracownik to może zjeść”). Zagwarantowane miejsce do spania to często stare, obskurne, wieloosobowe pokoje, niemiłosiernie gorące (bo przecież pracownik nie musi mieć klimatyzacji, która notabene jest w Grecji normą), a wszystko to za JEDYNE 600 – 800 euro miesięcznie, zwykle bez ubezpieczenia („na czarno”). Ale to nie wszystko. Z pierwszej pracy odeszłam, ponieważ mój szef bardziej interesował się mną niż moją pracą, w dodatku jego córka bez przerwy się na mnie wyżywała i mściła, gdyż jej rodzice stale stawiali jej mnie za wzór (tak naprawdę biedna dziewczyna, objawiająca wyraźne opóźnienie psychiczne, z pewnością pogłębiane przez postawę rodziców). W kolejnej pracy zawaliło biuro, bo wysłało mnie – nie wiem czy celowo – do pracy w barze, nie informując, że bar w Grecji to nasz tzw. night club, najczęściej z dziewczynami do towarzystwa. Zaraz po przyjeździe pakowałam walizki na powrót do Aten. W kolejnej pracy spotkałam się z nieuczciwością, pracodawcy nie wypłacili mi 2/3 mojej miesięcznej umówionej pensji, nie mówiąc już o nadgodzinach. Więcej już nie skorzystałam z oferty biura, kolejną pracę pomogła mi znaleźć poznana w Atenach Polka. Pracowałam jako kelnerka i pomocnik pokojówki w małym, rodzinnym hotelu na jednej z greckich wysp. Przepracowałam tu zresztą dwa sezony, zimę spędzając w Polsce (gdzie też pracowałam). Pracodawcy byli względnie mili, warunki trochę gorsze, ale to nie miało dla mnie znaczenia, bo to była dla mnie ostatnia szansa na pozostanie w Grecji i nauczenie się języka, byłam już po prostu mocno rozczarowana pracą w tym kraju. Zresztą humor zawsze poprawiali mi klienci hotelu, którzy z pewnością też mnie zapamiętali, bo ja naprawdę uwielbiam pracę z ludźmi i oni na pewno mogli to odczuć. I właśnie podczas drugiego sezonu, i znów poprzez tę samą znajomą, która załatwiła mi pracę, poznałam Greka, z którym się związałam. Razem z nim w październiku 2009 roku przyjechałam do Aten. Jego rodzina przyjęła mnie bardzo ciepło i pomogła w zaaklimatyzowaniu się. Postanowiłam szukać pracy, tym razem konkretnej, w polskim biurze podróży, nie interesowałam się innymi ofertami, bo w pewnym momencie w życiu trzeba obrać kurs i dryfować w określonym kierunku. A ja przecież skończyłam studia, znam języki i znam swoją wartość.
czytaj dalej...
Niepewne jutro
I jaki efekt? Jest rok 2011, jestem bez pracy, żyję w kraju głęboko pogrążonym w kryzysie, z nieokreśloną przyszłością. Wykształceni Grecy emigrują za granicę, strajki stały się już codziennością, a przestępczość poraża swoimi rozmiarami (też padłam jej ofiarą, w Atenach wyrwano mi z rąk torebkę, w wyniku czego straciłam pieniądze i dokumenty). Ktoś zapyta: „Co ja wciąż tu robię?”. Też często nad tym myślę. Mój partner ma jednak stałą pracę, nie może wyjechać, a my – nie możemy się rozstać. Zdecydowałam się zostać, pomimo ogromnej tęsknoty za domem rodzinnym. W Polsce mam wspaniałą rodzinę, kochających rodziców, przenajdroższe rodzeństwo, które zawsze jest otwarte na wszelkie moje potrzeby, zresztą z wzajemnością. Jesteśmy ze sobą bardzo zżyci, co jest, jak sądzę, rzadkością w dzisiejszym świecie. Na szczęście współczesny emigrant jest w o wiele lepszej sytuacji niż ten sprzed kilkudziesięciu lat: istnieje Internet i telefony, możemy się kontaktować nawet codziennie. I choć nie jest to to samo, co być blisko, na pewno ułatwia trudne życie emigranta.
W Polsce pozostawiłam także licznych przyjaciół, których także mi brak. Tu nie mam przyjaciół, mam pewnych znajomych – w zdecydowanej większości Greków – ale nie jesteśmy ze sobą blisko, bo po prostu „nie nadajemy na tych samych falach”. Mieszkam dość daleko od polskiej dzielnicy, nie mam zbyt wiele kontaktów z Polakami w Grecji, ale nie wiem, czy bym chciała, bo na tych, których do tej pory tutaj poznałam, w większości się zawiodłam. Jak to mówią: „Polak Polakowi wilkiem”. I za granicą, jak sądzę, jest to szczególnie widoczne.
Stare stereotypy
To, co uważam za ważne w relacjach Polaków z Grekami, to zmiana stereotypów. Grecy uważają, że nasi rodacy to ludzie z jednego z krajów tzw. trzeciego świata, gdzie społeczeństwo żyje w nędznych chałupinach, nie ma dróg, technologia jest daleko w tyle, a miesięczny średni dochód mieszkańca to 100 euro – dlatego jedyną dla nas nadzieją jest emigracja. Wprawdzie cenią nas bardzo jako pracowników i uważają, że jesteśmy najlepiej wykształconym narodem dawnego „bloku wschodniego”, ale to nie wystarcza, by traktowano nas na równi z obywatelami reszty Europy, mam na myśli tę tzw. „zachodnią”. Z drugiej strony my, Polacy, doceniamy grecką gościnność, towarzyskość, jesteśmy pod wrażeniem starożytnej greckiej kultury i świetnego wykorzystania jej przez Greków jako turystycznego produktu, jednak często stwierdzamy, że współczesny Grek to leń, który większość swojego czasu spędza na zabawie, inaczej mówiąc, to największy darmozjad Unii Europejskiej, żyjący na jej koszt (takie opinie możemy często spotkać m.in. w postach polskich internautów odnośnie kryzysu w Grecji i UE). Ponadto, wielu z nas uważa, że Grecja zatrzymała się na starożytności i od tamtych czasów nic ciekawego tu nie powstało, a w dodatku Grecy nie docenili swojej bogatej przeszłości, o której zresztą nie mają pojęcia. Spotykając się często z takimi stereotypami i uogólnieniami, postanowiłam z nimi walczyć i myślę, że jest to jeden z celów mojego pobytu tutaj, skoro przez tyle lat, jak się zdaje, ambasady tych dwóch krajów nic w tej kwestii nie uczyniły. Moje ciągłe odniesienia jednej z kultur do drugiej czasem irytują mojego partnera, ale to ja, jako łącznik tych dwóch światów, znając je oba, mogę z pewnym dystansem spojrzeć na konkretne problemy. A obecny kryzys być może zburzy granice i przybliży oba narody.