Strona główna Przeczytaj Dorota Stańczyk

Moja fascynacja Chile rozpoczęła się w chwili poznania przez Internet Miguela, Chilijczyka mieszkającego na południu tego niesamowitego kraju. Godzinami mogłam siedzieć przed komputerem i szukać informacji na temat pięknych chilijskich zakątków. Również moja półka z książkami wzbogaciła się o parę nowych pozycji. Na początku kraj ten wydawał mi się tak bardzo egzotyczny, że trudno było mi wyobrazić sobie siebie w tak odległym miejscu. Wszystko zmieniło się, kiedy po dwóch latach wirtualnych rozmów i setkach wysłanych listów osobiście poznałam Miguela. Wszystko zaczęło wydawać się prostsze i możliwe do zrealizowania. Po jakimś czasie, dość niespodziewanie pojawił się pretekst do wyjazdu. Dostałam propozycję pracy w Chile na rok. Mimo że nawet ten roczny okres nie był do końca pewien, odebrałam to jako szansę na poznanie czegoś nowego. Zaryzykowałam.

Na drugim końcu świata

Pierwsze kroki na chilijskiej ziemi postawiłam 19 stycznia 2012 roku. Wtedy właśnie ogarnął mnie strach przed tym, co mnie tutaj czeka. Nagle uświadomiłam sobie, że jestem tysiące kilometrów od rodzinnego domu, w którym czułam się bezpiecznie. Nowe twarze, nowe miejsca… Inna rzeczywistość. Przed wyjazdem do Chile nie dopuszczałam do siebie myśli, że może mi być trudno odnaleźć się w nowym kraju. Byłam za bardzo podekscytowana tą moją wielką wyprawą do Ameryki Południowej. Zresztą, wyjeżdżając nie do końca wiedziałam czy zostanę na stałe. Wykupiłam również bilet powrotny – dałam sobie trzy miesiące na to, żeby sprawdzić, czy dam radę tutaj żyć. Był to początek mojej przygody emigranta, która może wydawać się dość krótka, jednak dla mnie to cała masa nowych doświadczeń i wyzwań.

Pierwsze dni w Chile to największe wyzwanie, jakiemu musiałam podołać w całym moim życiu. W moich oczach wszystko dookoła wyglądało inaczej. Budynki, sklepy, ludzie. Nie wiedziałam, co powiedzieć, jak się zachować, gdzie iść. Jeden wielki szok kulturowy. Do tego jeszcze strach wyolbrzymiał wszystko. Dużym problem okazało się porozumiewanie się. Wcześniej nie miałam dużego kontaktu z językiem hiszpańskim – oprócz paru lekcji oraz intensywnej nauki w domu (niestety język angielski nie jest tutaj tak popularny jak w Europie). Jednak wszystkie napotkane przeszkody jeszcze bardziej motywowały mnie do intensywnej pracy. Bardzo pomogło i nadal pomaga mi wsparcie mojego męża. Bez niego trudno by mi było odnaleźć się na tym krańcu świata. To on wszystko organizował, uczył mnie, tłumaczył. Robił wszystko, żebym poczuła się w Chile jak w domu. Dużą rolę odegrali również jego rodzina oraz znajomi. Zawsze chętni do pomocy, uśmiechnięci i wyrozumiali. To właśnie dzięki nim znalazłam tutaj swoje miejsce. Mimo że mieszkając na południu kraju nie mam dużego kontaktu z Polakami mieszkającymi w Chile, to i tak rozmowy, które prowadziłam z nimi przez Internet sprawiały, że nie czułam się osamotniona. Nagle okazywało się, że nie tylko ja z czymś nie mogę sobie poradzić, czegoś zrozumieć i znaleźć. Tak oto pamiętam moje pierwsze chilijskie momenty.

Będąc w Chile próbuje zapamiętać każde, nawet najmniejsze, doświadczenie. Każde z nich jest na swój sposób ważne. Każde, prędzej czy później, pomoże mi w podjęciu kolejnej decyzji. Są jednak trzy takie wydarzenia, które najbardziej wpłynęły na mój pobyt w Chile. Pierwsze to mój chilijski ślub, czyli kolejny ważny etap w życiu. Drugie to otrzymanie statusu rezydenta – długo nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Ostatnie wydarzenie to pobyt w szpitalu mojego męża, które niejako zmusiło mnie do większego usamodzielnienia się oraz radzenia sobie w trudnych sytuacjach w obcym kraju.

czytaj dalej...