Home read Jerzy Krysiak
Jerzy Krysiak
Jerzy Krysiak

Year 1988

Behind the fence the grass is probably more green Tightly wrapped with the mist of a dream

„- Jurek, you lamb, »Solidarity« is in need, and you’re at home? What’s wrong with you? Did you oversleep? – No, Stasiu, I didn’t, I didn’t oversleep. Just some damn blues overcame me. I do not know what to do – I have a chance to go to Australia.”

I belong to the „Solidary” generation and in fact I am a child of „Solidarity”. I am not a hero and I have never been. „Solidarity” is more my love than fight. In fact today the 1980s are more and more often placed in the chapters on the martyrdom of the Polish nation, but after all for many of us it was a time imbued with a romantic adventure. I will not hide that I loved chasing the Security Policemen on Świdnicka Street, or to play hide and seek with them in the gates of the Salt Square. I did not have to sacrifice anything. I had little to lose, because all my wealth was carefree youth. It was my mother who had to sacrifice herself, who worried and cried when I would not come back home for the night. My mother is an authentic Polish Madonna, standing for hours in queues for anything that could be put into the pot. After years I still ask my mother the famous Agnieszka Osiecka’s question: „How did you coped at night among the bad dreams?”.

The underground newspapers and books, which I was hiding in large quantities under the bed, were the reason for the quiet approval of my father and a headache of my mother. The years were passing and everyday concerns increasingly concerned me. In 1985 I got married, and two years later my loveliest daughter Kasia was born. I was the head of a real, loving family. I also became more mature. In fact, at the family home I was taught that communism is an inhuman system, but the fact of the matter was that I hadn’t known any other and for many years that abnormality was for me the standard. Then, however, I started seeing all the absurdities, nonsense and crimes.

At Christmas 1987 I got as a gift from „Solidarity” two marvelously fragrant oranges. I put them on a stool under the Christmas tree and along with my Gosia we stared at them as at the greatest treasure. Finally, we divided them into eight equal pieces. We ate two pieces ourselves, while the remaining six were for Kasia. She ate them for the next six days. These two oranges became a turning point in my life. It was then when the thought of emigration appeared in my mind. When a few months later, at our Solidarity meeting I informed friends about the decision to leave, I felt quite low. Although I mumbled something about a hopeless political situation and the obligation to ensure the future for my daughter, a lot of doubts plagued me. Is it sure that nothing is gonna change in Poland? Are you sure that the next generation will still have to live in the disparaging totalitarianism? Or maybe I’m just a coward and what I’m doing is a treason? I have doubts even today.

Year 1994

One foot on the island, the other somewhere in the space. Is the gold real or is it only gloss that sparkles like that? „- Jurek, you lamb, we were to build a retaining wall with Witek. What’s wrong with you? Did you forget? – No, Heniu I didn’t. Just some damn blues overcame me. But don’t stand in the door like that- come in, come in. We’ll call Witek, open the bottle, contemplate.”

We have been sharing with Heniek and Witek the fate of exile for years. The beginnings were poor, but happy. Armed with dreams, full of enthusiasm, penniless, we were willing to take the bull by the horns. Everything was great. Sunny, blue sky, shops full of unknown marvels, banks filled the dreamt dollars and still smiling Australians. Life could not be any better! Over time, life got more and more complicated. Forty degrees, sunny skies buffeted unbearably, miraculous items from the shops turned out to be only a cheap glitz and people smiled now more out of obligation than kindness. Most, however, it was the proverbial West Bankers who made our lives a misery.

Fascinated by the ease of buying a house we fell into the credit trap. When after a year the bank informed me that the interest on the loan increased to 18%, grey and gloomy times came for me. Not knowing the language I found a job at a mechanical plant and for a fairly average salary I had to maintain two wonderful daughters and even more wonderful wife. Apart from that, there was a house, which turned out to be a bottomless pit, where all the hard-earned dollars went to. These were the years when we lived from hand to mouth. I’m so glad that our girls, Natka and Kasia, were then only tiny toddlers and they don’t remember

read more...

story

Rozmowa z Rudą

Opisywanie dziś tamtych wydarzeń ma sens jedynie dla tych, którzy byli wokół nas. Ileż razy na naszych oczach rozgrywały się emigracyjne dramaty. Rozwody, zdrady, alkoholizm i samobójstwa. Ja sam wspominam tamte lata z łezką w oku. Wszystko, co złe, zostało zapomniane, a pozostały nierozerwalne więzi ludzi, których związało to specyficzne emigracyjne piętno. Jakże często się w tamtych latach spotykaliśmy, aby wyżalić się komuś, kto mógł zrozumieć nasze problemy i naszą tęsknotę do dalekiej ojczyzny. W dniu, w którym wraz z Heńkiem, Witkiem i butelką Żytniej dumaliśmy nad naszym losem, wpadł do nas Leszek, który jako pierwsze odwiedził wolną Polskę. Z wypiekami na twarzy zasypywaliśmy go gradem pytań. Jak tam teraz jest? Czy już czas, aby wracać?

- Słuchajcie. Tam jest nadal brud i ubóstwo. Bezrobocie szaleje, a ludzie ciągle narzekają. Służba zdrowia, kolej, policja leżą na łopatkach. Politycznym kłótniom nie ma końca. Korupcja sięga zenitu... Ten kraj ma jednak jedną cholerną zaletę – tam się mówi po polsku.

Rok 2011

Koniec to już drogi, czy może początek?
Nagroda to słodka, czy zgubiony wątek?

"- Jurek, baranku jeden, nie jedziesz do »Syreny«. W Polsce wybory dzisiaj. Co się z tobą dzieje? Nie będziesz głosował?!
- Nie wiem Waldek. Jakaś taka cholerna chandra mnie naszła. Czy to jeszcze ma jakiś sens?"

Wydawać by się mogło, że osiągnąłem wszystko, o czym marzyłem. Mam przytulny dom w zielonej, spokojnej dzielnicy. Wychowałem córki na przyzwoite Australijki i czarujące Polki. Mam mały biznes, który daje mi satysfakcję i pozwala spokojnie spoglądać w przyszłość. Coś mnie jednak niepokoi. Spoglądam wstecz i zastanawiam się czy czegoś nie pominąłem, o czymś nie zapomniałem. Droga do punktu, w którym się znajduję była długa, wyboista i kręta. Byłem dostawcą pizzy i mechanikiem w australijskim Perth, dyrektorem firmy w Gdańsku, pracowałem w reaktorze atomowym nad uszlachetnianiem diamentów w amerykańskiej Columbii. W międzyczasie prowadziłem własny klub brydżowy, zostałem aktorem i dochrapałem się stołka prezesa rozgłośni radiowej. Przez lata marzyłem jednak, aby zostać Konsultantem. Tak jak w powieści Michaiła Bułhakowa, konsultant był dla mnie symbolem niezależności, tajemniczości i słodkiego „nicnierobienia". Rok temu zostałem wyśnionym Konsultantem. Ku mojemu przerażeniu, nic to jednak nie zmieniło. Z całą pewnością nie smakuje to tak bajecznie jak ćwiartka pomarańczy zjedzona ćwierć wieku temu. Czy chciałbym cofnąć w czasie się o owe 25 lat? Wiem już dzisiaj, że żadne wydarzenie nie wzbudzi już we mnie tyle emocji, co pierwsze lata emigracji. Emocji dobrych i złych. Ciążą one na mnie jak niedokończony sen.

Jak bumerang powraca do mnie sen o meczu piłkarskim Australia kontra Reszta Świata. Meczu, o którym nie wspominają żadne sportowe kroniki i który pozostał w pamięci jedynie garstki ludzi. W roku 1995 na boisku w Maylands grupa emigracyjnych piłkarskich zapaleńców stanęła naprzeciwko australijskiej młodzieży. Po naszej stronie Polacy, Węgrzy, Jugosłowianie, Czech, Argentyńczyk i Kolumbijczyk. Do przerwy prowadziliśmy 3:0. Po przerwie wiek dał nam się we znaki i skapcanieliśmy, jak kiepskie balony. Przy stanie 3:3, zupełnie wykończony, miałem już schodzić z boiska, kiedy otrzymałem podanie i zostałem sam na sam z bramkarzem. Nagle wstąpiło we mnie tyle energii, że popisałem się najefektowniejszym golem, jaki kiedykolwiek kibice mogli oglądać na wszystkich stadionach świata. I choć wydawać by się mogło, że był to nic nie znaczący mecz, pojawia się on w moich snach, jak mecz o Mistrzostwo Świata.

Za przyjaciół opuszczonych w Polsce – gol!!!

Za to, że nigdy nie nauczyłem się wymawiać słowa „differentiation"– bramka!!!

Za wszystkie upokorzenia i krzywdy – karny!!!

Rozmowa z Rudą
gallery