Home read Katarzyna Ławrynowicz

Urodziłam się oraz wychowałam w Koszalinie w wielopokoleniowym dużym domu z pokaźnym ogrodem. Gdy byłam małym dzieckiem, w jednym domu składającym się z dwóch mieszkań mieszkało 10 osób łącznie z moimi nieżyjącymi już dziadkami i prababcią. Stopniowo wraz z czasem domowników zaczęło ubywać. Aktualnie na stałe mieszkają w domu już tylko dwie osoby, ale na święta wszyscy zjeżdżamy się z powrotem do jednego gniazda. Mój związek z domem rodzinnym jest bardzo głęboki, ale prawdopodobnie to moja sentymentalna natura zwycięża.

Od najmłodszych lat bardzo interesowały mnie odległe państwa, obce języki, kultury, tradycje, religie, jednak co ciekawe, zawsze południowe. Pierwszą moją fascynacją była Ameryka Południowa, przede wszystkim Brazylia. Spędzałam masę czasu na czytaniu, poszukiwaniu książek, artykułów w gazetach, gdyż nie było wtedy jeszcze Internetu domowego. Wyczekiwałam programów podróżniczych w telewizji. Słuchałam tamtejszej muzyki i próbowałam naśladować sambę. Zawsze była we mnie ciekawość tego, jak żyją ludzie gdzie indziej. Co uważają, w co wierzą, jak wygląda ich życie codzienne czy sztuka. Choć nie marzyłam, by zostać podróżnikiem, to jednak gdzieś tam było zawsze marzenie by zamieszkać na „Południu”. Nie miałam pojęcia, że moje życie samo stworzy ku temu możliwości i poprowadzi mnie tą drogą ciągiem zbiegów okoliczności… A może przeznaczenia?

Gdy byłam w liceum plastycznym, mama mojego kolegi rozbudziła we mnie miłość do Orientu, którą przywiozła znad Morza Czarnego, gdzie studiowała w młodości. Był to niesamowicie magiczny czas w moim życiu. Byłam jej pierwszym uczniem tańca orientalnego (znanego powszechnie jako taniec brzucha). Robiłyśmy pokazy w restauracjach czy hotelach. Do dziś pamiętam te magiczne momenty, gdy przychodziły do niej paczki z Egiptu ze strojami do tańca, arabskim kholem do malowania oczu czy dywanikami, a to wszystko wtedy, gdy jeszcze nie można było kupić „całego świata” w Internecie. To właśnie muzyka i taniec zapoczątkowały fascynację, którą ostatecznie zwieńczyła pierwsza podróż do Maroka wraz z moją mamą w 2008 roku. Co ciekawe, gdy moja mama była w tym samym wieku, co ja i uczyła się w dokładnie tym samym liceum, otrzymała w nagrodę od Rady Pedagogicznej książkę Jana Nawrockiego „Maroko: kraj zachodzącego słońca”. Był to rok 1980. Ta książka zdaje się była swego rodzaju przepowiednią.

Mimo że miałam zaledwie 18 lat, moja znajomość angielskiego była bardzo dobra. To sprawiło, że byłam w stanie nawiązać przyjaźnie z Marokańczykami podczas pierwszego pobytu, a to właśnie ludzie zawsze interesowali mnie najbardziej. Prowadzenie lekcji tańca oraz pokazy pomagały mi opłacać późniejsze kolejne podróże w stronę Marrakeszu. Nigdy ponownie nie przyjechałam tam jako typowa turystka. Pomieszkiwałam w domu mojej koleżanki, Marokanki, wraz z jej rodziną na zwykłej tradycyjnej dzielnicy Marrakeszu i tak stopniowo poznawałam marokańskie życie od kuchni wchodząc w nie coraz głębiej. Dorastałam do podjęcia decyzji o wyjeździe na stałe.

czytaj dalej...

galeria