Wyjechałam z Polski w 1957 roku. Wraz z moją matką wypłynęłyśmy MS Batorym z Gdyni do Southampton pod koniec sierpnia. Była to chyba pierwsza po wojnie emigracja z Polski w celu łączenia się z rodziną. Mój ojciec mieszkał w Anglii od zakończenia II wojny światowej.
Nauka, praca, twórczość
Moje uczucia w podróży były mieszane. Z jednej strony był wielki smutek z powodu opuszczenia kraju, bo w tym czasie nie wiadomo było czy będzie możliwość powrotu, z drugiej strony była wielka ciekawość nowego kraju i oczywiście spotkanie ojca. Anglia w latach 50. była zupełnie inna od reszty Europy. Uczyłam się angielskiego przez dwa lata i przez dwa lata płakałam z tęsknoty za Polską.
Zaczęłam się aklimatyzować dopiero wtedy, gdy poszłam na studia artystyczne. Po pięciu latach w londyńskiej Saint Martin’s School of Art, Chelsea College of Art i London College of Printing zdobyłam dyplom i zaczęłam pracować jako graficzka. Te pierwsze lata były trudne, bo ojciec miał wynajęte mieszkanie i po naszym przyjeździe do Anglii zdecydował się na kupienie domu. Trzeba było samemu zabrać się za jego odnowienie, mimo braku jakiegokolwiek doświadczenia w tej dziedzinie. W czasie studiów dostawałam stypendium z Polskiego Komitetu Edukacji, w którym pracował mój ojciec. Nie było to duże stypendium, musiałam dorabiać sobie na ubrania i materiały potrzebne na studiach. Pracowałam jako kelnerka, pokojówka, w fabryce cukierków, sprzedawałam lody w St James’s Park.
Lata 60. dla mojego pokolenia były najlepszymi latami do życia w Londynie. Sławna Carnaby Street tętniła życiem. Londyn był miejscem, gdzie projektanci mody i wnętrz (Mary Quant, Conran etc.) zdobywali sławę, również sporo młodych aktorów i muzyków odnosiło wówczas sukcesy. W mojej pierwszej pracy w charakterze grafika poznałam swojego przyszłego męża, Anglika. Wzięliśmy ślub pod koniec lat 60. Mój mąż zaznajomił się z Polską, jej historią, z polskim jedzeniem i moją rodziną.
Kiedy dzieci zaczęły przychodzić na świat, a była ich trójka, zdecydowałam przerzucić się na malarstwo i pracować w pracowni, którą stworzyliśmy na poddaszu. To mi się bardzo opłaciło, bo miałam przestrzeń do malowania i zaczęłam zbierać plony swojej pracy. Wystawiałam swoją twórczość w wielu prestiżowych galeriach w Anglii i za granicą oraz pracowałam na zlecenia. Z grupą lokalnych artystów zamieniliśmy duży kościół, który od wielu lat już nie funkcjonował, w wielkie centrum artystyczne, gdzie dwa razy w roku odbywają się wystawy sztuki. Oprócz tego przyłączyłam się do Zrzeszenia Artystów Polskich w Wielkiej Brytanii, gdzie przez kilka lat pełniłam funkcję sekretarza i dotychczas jestem jego członkiem. Należałam również do trzech angielskich związków artystycznych. Moja wspaniała mama, w czasie gdy ja mogłam poświęcić się pracy, gotowała i zajmowała się ogrodem.
Rozsiani po świecie
Jeśli chodzi o mój największy sukces w życiu, to jest nim trójka naszych wspaniałych dzieci. Córka przez kilka lat mieszkała w San Francisco i pracowała jako dyrektor artystyczny w Dolinie Krzemowej dla Apple. W czasie odwiedzin u córki zwiedzałam Kalifornię, której widoki dały mi mnóstwo tematów do malowania. Teraz córka mieszka w Nowym Jorku, który również stanowi dla mnie natchnienie. Starszy syn jest architektem i pracuje w Londynie. Kiedy Berlin szaleńczo się budował, syn pracował tam kilka lat. Była to okazja do namalowania serii pastelowych obrazów tych dwóch stolic, zwieńczonej udaną wystawą w Londynie.
Młodszy syn ma w Londynie ze wspólnikiem swoją firmę projektującą strony internetowe. Jego żona pochodzi z Hiszpanii i kilkukrotnie odwiedziłam jej rodzinne strony. Muszę więc przyznać, że inspiracji mam pod dostatkiem. Oczywiście moim drugim sukcesem życiowym jest moja praca twórcza, która przez lata dawała mi wielką satysfakcję duchową, jak również i materialną.
czytaj dalej...
Dalej
W 2007 roku, kiedy moja matka umarła w wieku 101 lat, postanowiliśmy wyjechać z Anglii. Londyn stał się komercyjny, drogi i przeludniony. Może to się wydawać wariactwem, że po przekroczeniu sześćdziesiątki zdecydowaliśmy się na wyjazd do Francji nie znając praktycznie języka francuskiego. Ten wyjazd nie był dla mnie tak dramatyczny, bo jak już raz wyrwało się siebie z korzeniami, to można żyć wszędzie szczególnie ze znajomością języka angielskiego. A wiec sprzedaliśmy dom, obrazy i cały dobytek 40 lat oddaliśmy do przechowalni, a pieniądze do banku.
W Burgundii w uroczej kamienistej wiosce na wzgórzu znaleźliśmy dom z widokiem i dużym ogrodem, a także przyjaznych i pomocnych sąsiadów. Staramy się brać udział w różnych lokalnych imprezach. Uczymy się ciągle języka, co w naszym wieku nie przychodzi łatwo. Czujemy się już częścią lokalnego społeczeństwa. Oprócz tego należymy do stowarzyszenia „Burgundy Friends”, która skupia angielskojęzyczne osoby rozsiane w tym rejonie, a której ja jestem sekretarzem. To bardzo aktywna organizacja, więc nie możemy narzekać na brak kulturalnego i towarzyskiego życia. Maluję i bezustannie szukam miejsc do wystawiania swoich prac. Miałam już kilka wystaw, które były bardzo dobrze przyjęte. Wystawy urządzamy również razem z francuskimi artystami. W Polsce staramy się być raz w roku u rodziny. Dzielimy swój czas między Polską, Nowym Jorkiem a Londynem.
Emigracja jest pozytywnym doświadczeniem, bo pracując i żyjąc wśród innych narodowości, ras wyznań i orientacji, człowiek staje się wyrozumiały dla innych i bardziej tolerancyjny. Ja po tylu latach na obczyźnie uważam siebie za Europejkę o polskich korzeniach.