Polskę opuściłem latem 1987 roku. Kraj był w rozsypce, anarchia polityczna połączona z upadkiem gospodarczym nie dawały nadziei ani na dostatnie, ani ciekawe życie. Polityczna walka mogła podniecać tych, którzy przez przypadek lub brak innych zdolności brali w niej czynny udział. Dla innych było to niekończące się pasmo egzystencjalnych dolegliwości. Atmosfera depresji, niepewności, a nawet wrogości udzielała się wszystkim. Ja miałem jedno życie i żal mi było „rzucić je na szaniec”. Przeciw Niemcom – może, ale po obu stronach barykady widziałem Polaków. Ten bój, jak wiemy, a mamy rok 2015, trwa do dzisiaj.
Wykorzystałem zaproszenie na miesięczny staż do kliniki w Rotterdamie jako przepustkę na zachód. Wkrótce dołączyła do mnie żona z córką, które wyjechały z Polski na rzekomą wycieczkę do Hiszpanii. Spotkaliśmy się w Belgii i tam poprosiliśmy o azyl polityczny.
Naszą prośbę odrzucono i ostatecznie wylądowaliśmy w Niemczech na tzw. „pochodzenie”. Dziadek Franz dostał w czasie I wojny św. „krzyż żelazny”, dzięki czemu otrzymaliśmy prawo pobytu w RFN (jeszcze przed zjednoczeniem z DDR).
Do Polski wróciłem w roku 2012. Powodów powrotu było kilka: moja rodzina rozpadła się w dramatycznych okolicznościach, co spowodowało we mnie silny wstrząs psychiczny, który doprowadził do wielu przewartościowań. Jednocześnie zaszły ogromne i niespodziewane zmiany na politycznej scenie Europy: upadek Muru Berlińskiego, zjednoczenie Niemiec, zmiana ustrojowa w Polsce. I wreszcie… zakochałem się –
w Polce!
Ale nad wszystkim tym wisiało jak memento niespełnione marzenie o literackim spełnieniu się. Był czas, kiedy sądziłem, że będę mógł pisać po niemiecku. Jednak rzeczywistość uzmysłowiła mi w brutalny sposób, że zbyt późno obrałem tę drogę, że urodziłem się i umrę z polskim językiem na ustach. Więc jeśli już, to u źródeł!
Feliks zdecydował się zawrzeć swoje doświadczenia w formie poematu „Etiuda emigracyjna”, który tworzą poniższe wiersze.
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Ut elit tellus, luctus nec ullamcorper mattis, pulvinar dapibus leo.
Upadek
Dla żeglarza bez portu każdy wiatr jest dobry
Nieznany
rozszarpywano drgające kraju ścierwo
by wskrzesić krzyż i koronę z tombaku
na mieszkanie lat trzydzieści czekać kazano
a żona taka młoda i bestialsko gorąca
obłudą śmierdział kraj na wiorstę
bibułą tyłka podcierać nie chciałem
niszczono schedę uświęcając środki
bądź z rewolucją albo spierdalaj
lecz się poeta w przewrotach nie sprawdza
gdzie jednomyślność jest siłą zaprzęgu
wolałem pod zapytania znakiem napiętym
żeglować samotnie za łuk widnokręgu
odszedłem skłócony z niegościnną matką
by jej wymuszony nie-rząd przeczekać
nie widzieć jak palą krasne czarownice
rozjaśniając żelaznej kurtyny szarzyznę
Obcy wśród życzliwych
Tego, czego doświadczyłem na sobie samym, starczyłoby,
abym został mędrcem, gdybym tylko był dobrym uczniem.
Michel de Montaigne, filozof francuski
Tam wszystko miało być złotem
i tropiło przygodę nadal serce
gdy zdejmowano mu z palców odciski
a zaczęło jak zwykle… na bruku
procedurą był, pozycją w rejestrze
substytutem wolności en face i z profilu
z lekkim bagażem u licznych drzwi świata
swobodny elektron z fizyką do tyłu
w przedsionkach ambasad nie liczono zębów
ważniejszą była słuszność przekonań
więc nagiął prawdę łukiem samowstrętu
by się przypodobać światu wolnemu
wszystko na nic, choć white male z dyplomem
elastyczną szyją i giętkim kręgosłupem
lecz bez nieodzownych tu i teraz poglądów
zaledwie ciałem na targu niewolników
wtedy dziadek z zaświatów błysnął kreuz`em
wrażym, honor i ojczyzna straciły ciut z ostrości
tylko Bóg się ostał, stróż plastycznych wartości
gdy pod dachem „wroga" uprawiał Versöhnung
językiem haniebnym plugawił gardło
drążąc w sumieniu korytarz ponury
i zda się, że razem upadły w Berlinie
i w nim wzniesione nienawiści mury
do Polski słał listy, jeszcze bez bitów
nasłuchując echa z chaosu za miedzą
na kroplę otuchy z uporem stalagmitów
czekając i łudząc tych co przeczuwali
że wiotczała więź, mimo słów pociechy
nocą smutek wypływał z uchylonych powiek
wiatr historii odzierał z iluzji: tam nasi
coraz mniej Polak, wyłaniał się… człowiek!
przebrnął pokorę i zaznał sytości
cichą pogardą przysłonił minione
w ogród dostatków wrósł alochtonem
solidnym korzeniem, czy tylko… korzonkiem?
gospodarzy drażnił uczuć natręctwem
do nienazwanej tęsknił usterki
patrzyli z wyrzutem – jaki niewdzięczny
spoina twardniała wzajemną blizną
bywali mili – z należnym dystansem
on wyczulony, nadmiernie waleczny
przyjaźni łaknął, lecz byli… gościnni
a przecież nigdy do końca bezpieczny
poprawnie już władał słowem krnąbrnym
nawet piękno odkrył w nienawistnej mowie
a jednak cierpiał spóźniony o myśl celną
bo mówił schludnie, lecz… jakoś bezdusznie
wskazywano nań palcem: Polak
a on się bronił zdumiony sam sobą
gdy stereotyp zwarł na nim palce
gdy wciąż go pytano: jacy są oni?
więc on to oni, choć zmienił paszport
i tyle wysiłku włożył w mimikrę
kim zatem był, czy już zawsze oni
jedyną słuszną dla niego wykładnią?
aż kiedyś plunął mu w twarz ktoś nienawiścią
o nazwisku wstydliwym równie jak jego
żal go ogarnął, gdy czekał nań z nożem
on musiał cierpieć, w nim też było dwóch
Oda do rynny
Dawniej mi się zdawało, żem z mroków chaosu
Wybiegł w świat - niepochwytny i wolny od losu.
„Klęska", Bolesław Leśmian
wróciłem ostrożnie, niedostrzeżony
obszedłem podwórko, pogięty trzepak
przytuliłem rynnę, mój szlak ku wolności
i dużo trudniejszych do domu powrotów
wzrokiem przebiłem ciemnej szyby głębię
spojrzenie odbiło echem pustej studni
pozbawionej źródła, którym byłem niegdyś
wtem głos za plecami: tu nikt już nie mieszka…
wróciłem zanucić Nie-rządnicy nad grobem
nikt się do tamtej dzisiaj nie przyzna
czysty aryjczyk włada macierzą
już tylko wybranych jest to ojczyzna
tu przekładają mogiły nad gorsze
nikt nie jest pewny, nawet pod ziemią
rodziców się zaprę po trzykroć przed świtem
wyklęty, kto umarł i nie zatarł śladów
Polska to piętno, wryty w duszę stygmat
nie-miejsce na ziemi – raz mniej go, raz więcej
to ciężar po mapie świata wleczony
uraz z dzieciństwa, odrębność wpojona
tu się nie wraca lub wraca na przekór
bo Polska to więcej niż kraj nad Wisłą
bigos i wierzby płaczące wokół
Polska to… nieubłagany stan umysłu!
Tu be or nicht zu sein…
Co dla gąsienicy końcem świata,
jest dla świata motylem
Laotse
Chodzą sztuczni, na wpół obecni
gotowi do zadań, co dawno minęły
kołek im w serce i ząbek czosnku
pacynkom na sznurku zerwanym
bo stado zwarło szczelnie szeregi
stań w poczekalni lub ukryj w muzeum
pożółkłym zdjęciem, martwicą wspomnień
nie stąd już jesteś, liści suchych garścią
co za długo krążyły wiatrem niesione
by wyrąb odnaleźć, który tamtą wiosną
ich pączek wykarmił, niepokój zielony
na tyle beztroski, by porzucić korzenie
Rzuciłeś w obcą glebę nasienia zbytek
sądząc, że mnożysz wspólny dobytek
teraz trzesz oczy pełen niewiary
bo zamiast dzieci rosną janczary
wiedzą nabrzmiały, lecz jakże spóźniony
nie licz na posłuch zdyszanych pokoleń
z grzeczności pozostawią cię w przedpokoju
do second life'u z giga-zer i jedynek
Idea nadwartościowa
Być patriotą znaczy, kochać swój kraj pomimo patriotów
Gerhard Kocher, szwajcarski politolog
pamiętaj, kiedy patriotyzm twą pierś rozpiera
że na twoim bagnecie ktoś za inny umiera
więc nie bądź pewien chwały i pamięci
bo wracają złym szelągiem niesłusznie wyklęci
nie licz na to, że mężnie zginiesz
nadstawiając łeb pusty na ciosy szabelki
raczej gdzieś w cichym schludnym pokoju
drgnie o milimetr joystick maleńki
nie zdążysz krzyknąć: za ojczyznę!
na żonę spojrzeć, nim duch uleci
znikniesz wmieszany w ciżbę atomów
z wroga i z ciebie Bóg lepsze skleci
więc zanim wyślesz komuś bajt śmierci
nie czując lęku w meczu pozorów
przemyśl dokładnie, czy w tamtym pokoju
ktoś nie posiada szybszych procesorów
chcą, abyś giął się zgodnie niczym kłosy
a ty bławatek tudzież mak czerwony
zatem chwast, jeśli głód zagląda w gęby
lecz najedzeni ozdobią nim domy