Strona główna Przeczytaj Historia rodziny Petrylów
biogram petryl
Spotkanie sióstr Petryla: Janiny, Józefy i Heleny, 1960

W paśmie Podgórza Karpat, otoczone wieńcem wzniesień (od południa Chełmu i Jaworza, od zachodu – Rosochatki), w malowniczej dolinie rzeki Białej leży stare miasteczko Grybów. Zostało założone jeszcze przez Kazimierza Wielkiego w 1366 roku. Kilometr dalej znajduje się wieś Siołkowa, z której pochodzą moi dziadkowie. Miejscowość ta jest pięknie położona. Rozciąga się na dwóch wzniesieniach: z prawej na Matulance, z lewej – na Górze Wójciakowskiej, nazwie nadanej im od mieszkających tam wójtów. Przez środek wsi przepływa strumyk zwany Siołkówką, który w lecie prawie wysycha, a w czasie burzy lub powodzi staje się rwącą rzeką. Może przybrać aż cztery metry.

 

Nazwisko Petryla (jedyne takie w okolicy) według podań rodzinnych prawdopodobnie pochodzi od mołdawskiego hospodara, zwanego przez Polaków Petryłą, który najechał na Polskę za króla Zygmunta Starego. Jak utrzymuje podanie, ten właśnie Petryło po dostaniu się do niewoli polskiej poszukiwał odpowiedniego miejsca, gdzie mógłby zamieszkać. Znalazł je właśnie tutaj. Warto podkreślić, że posiadacze tego nazwiska posiedli na własność ziemię w Siołkowej. Była to sytuacja niecodzienna, gdyż od niepamiętnych czasów grunty całej wioski znajdowały się w posiadaniu: Hoszów (na Zofinowie) i obszarników Kiełbasów (na północy). W odróżnieniu od Petrylów miejscowi gospodarze uprawiali pola pańszczyźniane.

Ziemia, którą posiadali Petrylowie od połowy XIX wieku była podzielona między braci Bernardyna i Macieja. Ten drugi miał syna Józefa, który był właścicielem połowy roli ciągnącej się od wsi do granic Krużlowej. Było to łącznie około 10 hektarów gruntu. Petryla był bardzo inteligentny, a jego potomkowie odziedziczyli po nim szlachetność i wyróżniali się stylem życia wśród mieszkańców Siołkowej.

Nasz pradziadek – Józef Petryla

Jak zanotowano w księgach metrykalnych przechowywanych w kancelarii parafii w Grybowie, nasz pradziadek, Józef Petryla, urodził się w roku 1854. Był to człowiek nieprzeciętnej inteligencji, który odziedziczył kulturę przodków. Służył w wojsku cesarza austriackiego Franciszka Józefa w Wiedniu w randze unterführera. Należał do przybocznej straży władcy. Kilkakrotnie rozmawiał z samym cesarzem Franciszkiem. Poznał też obyczaje dworu cesarskiego w Wiedniu (jego brat Ludwik będąc w wojsku również przebywał na dworze cesarza Franciszka). Po powrocie z wojska ożenił się z Anną z Radzików pochodzących z pobliskiej wioski – Białej Wyżnej. Był ojcem dziesięciorga dzieci, z czego pięcioro w wieku młodocianym pożegnało świat.

Pradziadek Józef był poważany i cieszył się wielkim autorytetem w Siołkowej. Przez kilka kadencji (do starości) sprawował władzę wójta, więcej – ojca gminy. Zasłynął na całą okolicę świadcząc fachowe i urzędowe usługi. Oprócz sprawowania władzy w gminie zajmował się też rzemiosłem przekazywanym z ojca na syna – kowalstwem. Nasz pradziadek miał również niezwykły dar rozpoznawania i leczenia różnych schorzeń. 

Licznie przychodzili do niego ludzie z dalekich okolic, aby zasięgnąć rady, złożyć złamaną kość, prosić o jakiś zabieg chirurgiczny. Józef swoim dzieciom często powtarzał, że płynie w nich błękitna krew, więc gdy synowie dorastali, ojciec wypytywał ich wszystkich o zamiłowania i roztropnie radził, aby każdy stosownie do swoich zainteresowań i uzdolnień służył kiedyś skutecznie innym. Zapisał najstarszych – Jana (naszego dziadka) i Andrzeja (naszego stryjka) – do szkoły zawodowej zwanej „kołodziejską”. Tam w ciągu czterech lat uczono różnych zawodów. Gdy ją ukończyli, ojciec w roku 1903 zbudował dwa warsztaty: stolarski dla Jana i kuźnię dla Andrzeja.

Przy nich uczyła się reszta rodzeństwa, to znaczy Ludwik i Marcin, a także najmłodszy – Karol. W budynku tym Józef zorganizował też sklep na artykuły pierwszej potrzeby, w którym ekspedientem był Ludwik.

W kuźni spotykali się ludzie z całej wsi korzystając z usług dobrych fachowców, tam też zasięgali różnych wiadomości o świecie i załatwiali inne sprawy. Nieraz warsztat był czynny do późnej nocy. Tam zawierały się przyjaźnie, powstawały stowarzyszenia (na przykład Młodzieży Katolickiej), tam toczyło się życie towarzyskie.

Majstrowie mieli swoich uczniów także z rodziny Petrylów. Na kołodzieja uczył się syn kuzyna Hilarego – Jan oraz syn kuzyna Sebastiana – Staszek, zaś Józek uczył się na kowala.

Wyjazd braci

W 1908 roku, po odbyciu służby wojskowej przez braci Petrylów, zaistniała możliwość wyjazdu do Ameryki. Rodzina potrzebowała dodatkowych funduszy na wyposażenie dorastających synów i na odbudowę niszczejącego domu. Pradziadek Józef zdecydował się na wysłanie za granicę dwóch synów: Jana i Andrzeja. Wyjazd nastąpił w krótkim czasie od podjęcia tej decyzji. Wraz z Janem i Andrzejem Siołkową opuściło także kilku chłopców, którzy mieli już w Ameryce kogoś z rodziny. Zamieszkali w Chicago w stanie Pensylwania, dostali też pracę w kopalni węgla. Trudno było im przyzwyczaić się do nowych warunków pracy i do mieszkania w wielkim mieście, ale twarde życie w domu rodzinnym sprawiło, że Jan i Andrzej byli przygotowani na rozmaite przeciwności losu. Szli razem naprzód.

Zarobki z miesiąca na miesiąc powiększały się, kapitał rósł. Cieszyli się, że dobrze wspomogą rodzinę, a nawet myśleli o osiedleniu się na stałe w Ameryce. Bóg jednak inaczej pokierował ich losem. Pewnego razu w kopalni nastąpił wybuch i pożar, zawaliła się części korytarza. Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności bracia wyszli cało z nieszczęścia zagrażającego życiu. W innym miejscu napotkali w kopalni podziemne jezioro. Andrzej widząc niebezpieczeństwa grożące życiu (a może i inne powody skłoniły go do tego), zawiadomił o tym ojca.

 Niezwłocznie przyszła depesza z kraju: „Andrzej – natychmiast wracajcie!”. Był to prawdziwy grom z jasnego nieba. Po namyśle i rozpatrzeniu sprawy bracia przyjęli to polecenie jako wolę Bożą, spełnili życzenie ojca i powrócili do kraju.

Powrotna droga okrętem była bardzo długa. Opowiadali o ciekawych przeżyciach na morzu, o niezwykłych rybach, które towarzyszyły okrętowi. Cieszyli się na myśl o spotkaniu z rodziną, a chyba najwięcej tym, że wiozą z sobą dość pokaźną sumę dolarów zarobionych ciężkim trudem na drugiej półkuli. Zakupili różne rzeczy przydatne w domu.

Ojciec ucieszył się z powrotu synów, na pewno za nimi tęsknił. Andrzej miał ochotę powtórnie wyjechać, ale ojciec nie zgodził się już na to, ponieważ planował pozostawić go na ojcowiźnie. Za dolary zakupił piękny kawał ziemi na Zofinowie, które należało do Grybowa. Miejsce na budowę i te dwa hektary ziemi dostali Jan i Andrzej. Oprócz tego została zakupiona blacha na pokrycie domu, który planowano zbudować.

czytaj dalej...

galeria