Strona główna Przeczytaj Jadwiga Figuła
Jadwiga Figuła w czasie realizacji fotoreportażu z Sudanu Południowego.
Jadwiga Figuła w czasie realizacji fotoreportażu z Sudanu Południowego.

Moja emigracja miała zupełnie inny wymiar. Pierwszy wyjazd był zarobkowy, ale kolejny pomógł mi realizować moją pasję i rozwinąć się. Pierwszy raz wyjechałam do Stanów w 1999 roku.
Byłam po trzecim roku studiów na krakowskim AWF-ie. Chciałam sobie dorobić, zajmowałam się dziećmi w Gurnee koło Chicago. Po roku wróciłam do Polski, skończyłam studia i znowu wyjechałam do Stanów. W 2002 roku przyleciałam do Austin do tej samej rodziny, u której pracowałam wcześniej w Gurnee. Wciąż utrzymuję kontakt z tą rodziną.

Za pieniądze zarobione podczas pierwszego pobytu w Stanach kupiłam sobie dwa aparaty fotograficzne, bo było mnie na nie stać. Przyjechałam ponownie do Stanów, do Austin w stanie Teksas, do tej samej rodziny, u której byłam poprzednio. Rodzina, u której pracowałam, zauważyła, że robię dużo zdjęć ich dzieciom. Bardzo im się podobały. I pewnego dnia zapytali mnie: „Iga, nie
chciałabyś pójść na jakiś kurs fotografii?”. No i zapisałam się na sobotni kurs fotografii. Skończyłam go. Jeden z nauczycieli z kursu pracował w miejscowym college’u. Przeszłam na wizę studencką, poszłam na specjalny kurs angielskiego, zdałam egzamin TOEFL i egzaminy wstępne do college’u. To otworzyło mi drzwi. W Polsce nie miałabym takiej szansy. Pochodzę
z małej miejscowości pod Krakowem, jestem osobą nieznaną, bez znajomości. W okresie liceum chodziłam na kółko filmowe. Szukałam jakiejś szkoły fotograficznej. Wtedy nie było jeszcze Internetu, ciężko było uzyskać informacje na ten temat. Pojechałam nawet do Katowic na konsultacje. Okazało się, że przyjmują tylko 15 osób, rekrutacja odbywa się co dwa lata. Trzeba było mieć portfolio, którego ja oczywiście wtedy nie miałam. Dostałam się na AWF w Krakowie… Na tamtym etapie nie było dla mnie szansy. To były lata 90-te.

Na różnych wypadach zawsze robiłam zdjęcia. Pierwszym moim aparatem był Zenit. Ktoś raz czy dwa powiedział:
„O! Jakie fajne zdjęcia robisz”. Fotografia zawsze ze mną była. Ale o tym się nie mówiło. Dużo myślałam o mojej pasji, ale z nikim o tym nie rozmawiałam. Pamiętam jak wywoływałam swój pierwszy film. Miałam okazję jeszcze pracować w ciemni, powoli wchodziła fotografia cyfrowa…

Liberyjska fotografia

Po skończeniu college’u przyjechałam do Polski, by w styczniu 2008 roku wyjechać do Liberii. Afryka nie pojawiła się w mojej głowie w ciągu jednego dnia. Gdy byłam w Austin w miejscowym kościele działała organizacja dla młodych ludzi. Zgłosiłam się do niej, poznałam wiele ciekawych i otwartych osób. Co pół roku były organizowane tygodniowe wyjazdy misyjne do Meksyku, gdzie młodzi ludzie najczęściej pomagali w budowie szkół. Poznałam osobę, która uczestniczyła w wyjazdach misyjnych do Ameryki Południowej. Ja także zapragnęłam wyjechać
na misję np. do Peru, nie myślałam wtedy o Afryce. Skontaktowałam się z katolickim stowarzyszeniem z Waszyngtonu, które organizowało wyjazdy misyjne. Miałam zamiar wyjechać do Ameryki Południowej, a w słuchawce telefonu usłyszałam: „Afryka!”. I od razu pomyślałam: „Ale ja nie chcę jechać do Afryki!”. Ale w końcu pojechałam na dwa lata do Liberii. Zajmowałam się tam fotografowaniem projektów i opracowaniem materiałów na potrzeby fundraisingu dla organizacji charytatywnej Mary’s Meals. Prowadziłam lekcje dla młodzieży w szkole średniej św. Dominika w Tubmanburgu w hrabstwie Bomi. Pracowałam także z młodzieżą w archidiecezji monrowskiej. W 2012 roku wyjechałam na osiem miesięcy do Sudanu Południowego, gdzie współpracowałam z organizacją pozarządową Medair: dostarczałam bieżących informacji, robiłam fotoreportaże, zdjęcia i wysyłałam raporty na potrzeby zewnętrzne i wewnętrzne
organizacji.

W Afryce ludzie mnie zachwycili. Szczególnie ich walka o życie. Oni zdecydowanie bardziej cenią sobie życie. Postrzegają je inaczej niż my, „ludzie Zachodu”. Wciąż jestem zafascynowana ich kulturą, innym myśleniem, postrzeganiem rzeczywistości.

czytaj dalej...