Strona główna Przeczytaj Jan Kozłowski
Jan Kozłowski
Jan Kozłowski

Do Ameryki wyjechałem z moim szefem, który nie znał angielskiego. Potrzebny mu był tłumacz. Szef był mocno partyjny. Gdy ogłoszono stan wojenny 13 grudnia 1981 roku, szef wrócił do Polski, ja nie. Z Polski, ówcześnie socjalistycznej, chciałem wyjechać od dawna, bo nie widziałem żadnych perspektyw, zarówno zawodowych, jak i finansowych. Był to kraj pod wieloma względami zacofany i zakłamany. Do Polski nie wracałem przez wiele lat. Z USA, gdzie nie chciałem prosić o azyl polityczny, pojechałem do Republiki Południowej Afryki.

Nie zdawałem sobie sprawy, że wyjazd z Polski to była fraszka w porównaniu do dalszej części mojej emigracji. Należało się przystosować do życia w zupełnie innej kulturze i języku. Praca w Ameryce wyglądała zupełnie inaczej niż w socjalistycznej Polsce. Długie, bardzo intensywne warunki pracy. Konkurencja. Należało zacząć od zera, bez psychologicznego czy nawet finansowego wsparcia rodziny.

Rozdział pierwszy: Ameryka

Amerykanie, jako sąsiedzi, ludzie na co dzień, byli bardzo życzliwi dla nowych przybyszy. Sami są przecież wszyscy potomkami imigrantów. Gdy poszedłem szukać mieszkania do wynajęcia (nie miałem pieniędzy), agent nie pobrał swojego honorarium. Zaprosił nas (żona już po dłuższych perypetiach wyjechała w stanie wojennym z Polski, ale to inna, dłuższa historia) do siebie wieczorem na kolację. Potem ściągał z pustych mieszkań dla nas meble, bo nie mieliśmy żadnych mebli i spaliśmy na podłodze. Na początku jedynym miejscem do siedzenia była toaleta. Zaległy czynsz zapłaciłem dopiero po miesiącu.

Na początku było nam bardzo ciężko. Poza pracą musiałem się uczyć, by zdać tamtejsze egzaminy. Do Polski nie mieliśmy powrotu, bo uciekliśmy z socjalistycznej ojczyzny! Żona nie mogła nawet wrócić na pogrzeb matki, która w międzyczasie zmarła w Warszawie.

Dalsza droga: RPA

Do RPA wyjechałem w październiku 1984 roku. Nie mogłem zostać długoterminowo w USA, chyba że bym poprosił o azyl polityczny, a tego nie chciałem robić. Do Polski nie chciałem wracać, bo nie widziałem tam żadnych perspektyw. Znałem dobrze angielski, nie chciałem uczyć się nowego języka. Najłatwiej w ówczesnych czasach było przyjechać do RPA. W RPA była selektywna imigracja, szukano ludzi wykształconych, o konkretnych zawodach, na które wtedy było zapotrzebowanie. Do tej grupy należeli lekarze. To, co działało przeciwko mnie w innych krajach, tutaj było plusem. Było wielkie zapotrzebowanie na lekarzy w państwowych szpitalach, szczególnie czarnych – należy pamiętać, że w ówczesnych czasach była segregacja rasowa. Szpitale były osobne dla białych, czarnych i Hindusów. Idea była taka, że lokalni biali lekarze chcieli w większości prowadzić lukratywne prywatne praktyki w miastach, cudzoziemcy natomiast pracowali w państwowych szpitalach. Szpitale państwowe były wówczas na bardzo wysokim poziomie z doskonałym sprzętem. Przyjeżdżało dużo lekarzy z Europy, Kanady, Australii, bo można było nabrać w szybkim czasie dużo doświadczenia, szczególnie w specjalnościach chirurgicznych. Ilość pracy była niesamowita.

Pracuję jako okulista w prywatnej praktyce w Johannesburgu. Jestem swoim szefem i nie jestem od nikogo uzależniony. Praca jest intensywna, dużo chirurgii. Specjalistów okulistów jest tu paruset, w Polsce przy podobnej populacji jest kilka tysięcy. System szkoleń i specjalizacji jest tu oparty na wzorcach brytyjskich. Wymagania i egzaminy specjalizacyjne są bardzo ostre, ale też system szkolenia doskonały. Nie ma tu dystansu pomiędzy profesorem a lekarzem na specjalizacji. Profesor nie jest autorytetem, są dyskusje i wymiana poglądów.

Obrazki z południa Afryki

RPA jest krajem kulturowo odległym od Polski. Są tu cztery światy: czarny, hinduski, tzw. kolorowy (mieszanina biało-czarno-orientalna) i biały. Świat białych niewiele się rożni od świata europejskiego. Są tu naturalnie biali imigranci z całego świata, ale dominującą kulturą jest kultura anglosaska. Życie jest bardzo zbliżone do życia w Anglii. Jest naturalnie inny klimat, inne odległości, większe domy, służba itd., ale odnosimy się tu do Anglii. Jest tu atmosfera fair play, uczynność i uczciwość. Gdy wylądowałem w Pietermaritzburgu, gdzie podjąłem pierwszą pracę, musiałem kupić samochód. Nie stać mnie było na nowy, więc poszedłem do sprzedawcy samochodów używanych. Właściciel firmy dał mi samochód do wypróbowania na weekend, nie prosząc mnie o nazwisko, dowód czy kaucję! Biali imigranci byli bardzo miło widziani.

Na emigracji szczególnie mocno zrobiło na mnie wrażenie kilka niezwiązanych ze sobą wydarzeń. Rozmowa z moim przyszłym szefem, znanym na cały świat profesorem medycyny, kierownikiem dużej praktyki lekarskiej i znanego instytutu naukowego. Powiedział mi na wstępie, że jeśli nie będę dla nich zarabiał pieniędzy, to się po miesiącu pożegnamy! W stosunku do niego miałem bardzo idealistyczne wyobrażenie. Z drugiej strony, żona i córka profesora zajęły się bardzo miło moją żoną. Druga, niezwiązana z powyższym incydentem sprawa, która mnie uderzyła po przyjeździe z ówczesnej Polski, gdzie wszystko wówczas było na kartki, to ilość dóbr konsumpcyjnych. Sklepy spożywcze z „kilometrami” pokarmów dla psów czy kotów, kiedy w Polsce wówczas nie było dosłownie (!) co jeść.

czytaj dalej...

galeria