Moja historia z emigracją zaczęła się prawie pięć lat temu, kiedy poznałam Pawła. Mieszkałam wtedy w Gdańsku i pewnego grudniowego wieczoru los sprawił, że nasze drogi spotkały się w Trójmieście. Gdy okazało się, że Paweł na stałe mieszka w Anglii, a nasza znajomość szybko przerodziła się w poważne uczucie, moje całe dotychczasowe życie zmieniło się o 180 stopni. Przez prawie dwa lata żyliśmy w typowym związku na odległość, wydając fortunę na bilety lotnicze i kursując między Polską a Anglią.
Pamiętam naszą tęsknotę i pogłębiające się uczucie zawieszenia między dwoma światami oraz moment, w którym po raz pierwszy pomyślałam, żeby to wszystko zmienić. To była najbardziej spontaniczna i całkowicie emocjonalna decyzja, jaką podjęłam w swoim życiu. Z nas dwojga to ja miałam mniej do stracenia – w Trójmieście oprócz przyjaciół i znajomych nie trzymało mnie praktycznie nic. Z pracą rozstałam się bez żalu, a decyzję o wyjeździe rodzina przyjęła ze zrozumieniem, choć byli i tacy, którzy przypominali mi, jak kiedyś się zarzekałam, że nigdy przenigdy nie wyjadę z Polski… Cóż, jak widać stara prawda „nigdy nie mów nigdy” i w tym przepadku nabrała realnego charakteru, a ja czułam, że to czas, żeby rozpocząć nowy etap życia.
Anglia po prostu
Mój wyjazd właściwie miał bardziej charakter przeprowadzki – podróż zapakowanym po dach samochodem przez całą Europę była dość ekscytującym dla mnie wydarzeniem w tamtym czasie i tak naprawdę od samego początku towarzyszyły mi dość pozytywne uczucia. Byłam otwarta i gotowa na nowe doświadczenia, choć z natury jestem raczej pesymistką i nie lubię zmian. Wiedziałam, że dach nad głową i wsparcie będę miała zapewnione, więc na poziomie materialnym nie miałam żadnych obaw. Oczywiście byłam świadoma, że szybkie znalezienie pracy pozwoli mi nie tylko na niezależność finansową, do jakiej byłam przyzwyczajona mieszkając w Polsce, ale przede wszystkim pozwoli przełamać barierę kulturową i językową i zaprzyjaźnić się z nowym środowiskiem. Od początku zakładałam, że potrzebuję trochę czasu na aklimatyzację i nie chciałam nic robić na siłę. Sprawą obowiązkową było załatwienie wszelkiego rodzaju formalności – konto w banku, telefon, rejestracja w urzędach, co było dobrym szkoleniem językowym w nowej rzeczywistości.
Pamiętam mój pierwszy kontakt z żywym językiem, kiedy zorientowałam się, że nie rozumiem połowy z tego, co mówią do mnie Anglicy, choć według własnego mniemania po kilkunastu latach nauki w Polsce angielski miałam w małym palcu. Okazało się jednak, że nie ma to jak kurs na żywo z native speakerami – do tej pory, choć jestem tu już trzy lata, wciąż się uczę i co rusz okazuje się, że jest jeszcze 1000 nowych zwrotów, które słyszę po raz pierwszy w życiu. Mimo wszystko myślę, że ten przyspieszony kurs slangu i języka potocznego zaliczyłam z dobrym wynikiem – dziś czuję się już pewnie i nie stresuję się już tak jak na początku.
Wszystko w porządku
Pierwszą pracę znalazłam dopiero po pół roku, tak więc moja aklimatyzacja była procesem dość długim i powolnym. Ze względu na zmianę kultury i otoczenia wiedziałam, że aby zacząć funkcjonować w nowej rzeczywistości będę musiała zacząć od stanowiska dużo niższego niż to, które miałam w Polsce, jednak opcja pracy na zmywaku była dla mnie nie do przyjęcia. W taki sposób rozpoczęłam moją angielską karierę zawodową w jednej z największych sieciówek odzieżowych. Traktowałam to jako sprawdzian psychiczny oraz fizyczny i po kilku miesiącach udało mi się awansować – zostałam zatrudniona w biurze na stanowisku administracyjnym. Ponieważ w mojej pierwszej pracy było bardzo dużo młodych ludzi, nie miałam niestety na początku najlepszego zdania o Anglikach i ich pracowitości. Pamiętam też, że nikt raczej nie starał się nawiązać ze mną kontaktu, więc czułam się dość wyobcowana. Pierwsze znajomości nawiązałam dopiero z innymi emigrantami – z Indii, Azji, Włoch, którzy okazali się bardziej otwarci i szczerzy w relacjach międzyludzkich niż Brytyjczycy. Poza tym nic tak nie tworzyło poczucia solidarności jak komentowanie nie do końca dla nas zrozumiałej brytyjskiej kultury i stylu życia. Cały czas staram się rozwijać i prowadzić swoją drogę zawodową tak, bym mogła nauczyć się jak najwięcej, jak również pokazać, że wykształcenie zdobyte w Polsce nie poszło na marne. W Anglii studia są płatne, dlatego większość osób kończy naukę na college’u i zaczyna pracę w wieku 18-19 lat, czasem wcześniej. Z tego względu bardziej liczy się tu doświadczenie zawodowe i to, jakim się jest człowiekiem, a nie ilość posiadanych tytułów naukowych. Mimo wszystko nadal wierzę, że moja szansa jest ciągle przede mną i dzięki wytrwałości uda mi się osiągnąć mój cel.
czytaj dalej...
Nie da się zaprzeczyć, że w Wielkiej Brytanii spektrum możliwości zawodowych jest ogromne i moim zdaniem nie tylko łatwiej tu dostać pracę niż w Polsce, ale również nie ma problemów ze zmianą zawodu. Wystarczą odpowiednie kursy i zaświadczenia zdobyte z tutejszych placówek oraz oczywiście dobry angielski, bez którego ani rusz. Zdecydowanie mogę stwierdzić, że po trzech latach emigracji moja pewność siebie jako pracownika wzrosła, jestem bardziej otwarta i łatwiej przychodzi mi wiara we własne możliwości. Nie spotkałam się tutaj ze strachem o utrzymanie pozycji w pracy i problemami, które na co dzień spędzają sen z powiek Polakom i które w jakiś sposób dotyczyły mnie również wtedy, gdy mieszkałam i pracowałam w Gdańsku. Nie chodzi tylko o względy finansowe, choć praca na średnim poziomie pozwala utrzymać bardzo dobry standard życia, ale o systemy ocen pracowników, pakiety socjalne, sposób funkcjonowania firm i całą masę innych rzeczy, z którymi się w Polsce nie spotkałam. Mimo tego że, jak wspomniałam wcześniej, mam zastrzeżenia do pracowitości Anglików – Polacy, zresztą jak większość emigrantów, są pięć razy bardziej wydajni i rzetelni – to jednak w ogólnej ocenie Wielka Brytania wypada na plus. Po trzech latach w Anglii mój stosunek do ojczyzny stał się na pewno bardziej sentymentalny. Myślę, że nikt, kto nie ma problemów z określeniem swojej tożsamości, nie wyprze się tęsknoty za krajem, bo to zawsze jest i będzie gdzieś tam w środku każdego z nas. Teraz na pewno bardziej doceniam tradycje i zwyczaje kultywowane na przykład z okazji świąt Bożego Narodzenia, bo wiem, że to wszystko składa się na moją polską tożsamość i określa mnie jako człowieka. Uważam, że emigracja ma pozytywny wpływ na nas samych, bo pozwala docenić rzeczy, których wcześniej nie dostrzegaliśmy, ryzykować, dawać szanse przypadkowi. Z perspektywy czasu i doświadczenia jestem dumna z wartości przekazanych mi przez rodziców oraz słynnej polskiej gościnności, wspaniałej kuchni, pięknych polskich krajobrazów, których tak brakuje mi na wyspie. W wymiarze sentymentalnym mniej zwracam uwagi na wady Polaków, choć nie da się ukryć, że malkontenctwo, narzekanie i ogólne niezadowolenie z życia uderzają za każdym razem, gdy przyjeżdżam do Polski. Choć tu w Anglii czasami mam już dość przesadnej grzeczności i pytań czy wszystko w porządku i jak się mam (szczególnie gdy np. właśnie mam grypę, ale zgodnie z ogólnie przyjętym zwyczajem muszę odpowiedzieć „I’m fine, thank you”), to w Polsce czuję, że na przekór sobie i narodowym cechom będę super miła i uśmiecham się do wszystkich. Efekty są zaskakujące, choć czasem zdarza się, że ludzie, nieprzyzwyczajeni do uprzejmości, stają się jeszcze bardziej podejrzliwi i niemili. Bardzo dbam o to, by utrzymywać kontakt z rodziną i przyjaciółmi oraz znajomymi. W mojej sytuacji jest o tyle łatwiej, że zarówno moja mama, jak i siostra również mieszkają w Anglii, więc w Gdańsku odwiedzam tylko tatę. Emigracja zweryfikowała wiele relacji ze strony znajomych – z niektórymi kontakt się rozluźnił, co jest sprawą naturalną, ale wciąż mam stałe grono osób, z którymi jestem bardzo blisko i za każdym razem, kiedy przyjeżdżam do Polski zawsze się spotykamy. To było i nadal jest moje życie, choć czas płynie i tyle rzeczy się zmienia. Nawet kiedy mieszkałam jeszcze w Polsce, pamiętałam o różnych rocznicach, urodzinach itd., więc teraz również regularnie wysyłam kartki, co niestety, jak zauważyłam, jest tradycją wymierającą. Regularnie utrzymuję kontakt mailowy z przyjaciółmi i zawsze dbam o to, by mogli na mnie liczyć pomimo odległości, jaka nas dzieli. Myślę, że mój związek emocjonalny z Polską wynika z faktu, że w Anglii nie udało mi się jeszcze nawiązać bliskich znajomości, więc na co dzień nie mam okazji, by z kimś szczerze porozmawiać i podzielić się wrażeniami. Nie jest to tak, że przez ten cały czas nie poznałam tu żadnych ludzi, wręcz przeciwnie, ale nie czułam jeszcze ani razu z drugiej strony chęci rozwinięcia znajomości. Anglicy mimo uprzejmej powierzchowności są dość zamknięci w sobie i mało spontaniczni, także serdeczność i otwartość innych nacji jest dla nich czymś nienaturalnym. Zwykle rozmowy dotyczą spraw materialnych, sytuacji finansowej i pracy, także ciężko wydobyć z nich cokolwiek bardziej osobistego, jak również przełamać bariery towarzyskie. Z całą pewnością emigracja uczy większej otwartości na ludzi i zwiększa poziom tolerancji (choć niestety nie u wszystkich). Doskonale zdaję sobie sprawę, że nadal tkwią we mnie jeszcze pewne ograniczenia i patrząc na innych emigrantów, którzy łatwiej się zaaklimatyzowali w Anglii, staram się pracować nad sobą i krok po kroku przystosowywać się do otoczenia, traktować pewne sprawy bardziej na luzie.
Słuchając Polski w radiu
Cały czas śledzę, co dzieje się w Polsce, głównie za sprawą radiowej Trójki, której fanem jestem od lat i która towarzyszy mi praktycznie każdego dnia. Ponieważ nie mam telewizji, radio oraz Internet są moimi łącznikami z Europą i Polską. Kupuję również od czasu do czasu ulubione polskie magazyny, czytam dużo polskich książek. Nie staram się żyć w Anglii polskim życiem, ponieważ inaczej egzystencja tu przypominałaby bardziej zesłanie, a ja jestem tu przecież z własnej nieprzymuszonej woli. Staram się jednak, by równowaga między polskością i brytyjskością została zachowana, bo wtedy mam poczucie, że nadal jestem sobą, nie tracąc jednocześnie w oczach tubylców na wartości. Podstawowa wiedza na temat kraju, w którym się żyje jest według mnie sprawą niezbędną i zauważyłam, że pozytywne komentarze na temat wydarzeń czy zwyczajów w Anglii spotykają się z zainteresowaniem angielskich rozmówców i sprawiają, że zaczynają nas traktować bardziej jak swoich. Nigdy nie byłam w sytuacji, w której spotkałam się z nieprzyjemnościami ze względu na pochodzenie, choć Anglicy tak naprawdę nie mają dobrego zdania o emigrantach i w środowisku klasy średniej i niższej często można spotkać się z niepochlebnymi komentarzami na temat obcokrajowców. Wszystkie te negatywne opinie opierają się niestety na stereotypach i dotyczą głównie powszechnego przekonania, że emigranci zabierają prace lokalnym mieszkańcom oraz ubiegają się o benefity, które płacone są z podatków reszty społeczeństwa. Oczywiście w każdej opinii jest ziarno prawdy, choć z drugiej strony wielu Brytyjczyków, szczególnie młodych, jest po prostu zbyt leniwych by pracować, a emigranci z chęcią przyjmują oferty pracy, nawet za dużo niższą stawkę i na gorszych warunkach. Patrząc na Polskę z perspektywy trzyletniej emigracji w Wielkiej Brytanii dostrzegam cały czas ogromną rozbieżność między warunkami życia i pracy pomiędzy tymi krajami. W Anglii można krytykować wiele rzeczy, począwszy od stylu życia Anglików na deszczowej aurze skończywszy, ale nie da się ukryć, że wyższy standard życia jest odczuwalny, a proste i bardziej życiowe rozwiązania w wielu dziedzinach życia można podawać w nieskończoność. Dlatego na razie postanowiliśmy, że chcemy tu zbudować swoją przyszłość i zacząć nasze wspólne, dorosłe życie, choć z drugiej strony jesteśmy otwarci na możliwości i rozwiązania, jakie los postawi przed nami. Szczęście można odnaleźć wszędzie, jeśli potrafimy zdefiniować kim jesteśmy i pamiętamy o swoich korzeniach.