Strona główna Przeczytaj Marek Mackowski

Urodziłem się w Elblągu. Zawsze interesowały mnie podróże, geografia, mapy, inne kraje i historia II wojny światowej. Będąc małym chłopcem, wysłuchiwałem prawdziwych relacji z jej przebiegu od własnego taty, który był żołnierzem 2. Korpusu Polskiego, gdzie służył jako kierowca czołgu u gen. Kopańskiego w Tobruku. Nie miał łatwego życia po powrocie do kraju za tamtych rządzących władz…

Tata dość dużo mi opowiadał i to od niego usłyszałem o wielu prawdziwych wydarzeniach z okresu II wojny światowej. Nasiąkając jego opowieściami zacząłem analizować czego uczyli nas w szkole. Często nie zgadzałem się z nauczycielami od historii i przez to miałem kłopoty aż do matury.

Proroczy żart

Przytoczę drobny epizod, ale jak ważny w moim życiu. Kiedyś pani w czwartej klasie zadała taki temat wypracowania: „Kim chcielibyście być w przyszłości?”. Oczywiście dzieci pisały: lekarzem, nauczycielem, strażakiem, prawnikiem. A ja napisałem tak od siebie: „Chcę zostać emigrantem”. Nauczycielka zdębiała: „Cooo???”. Na drugi dzień mama została wezwana do Poprawiłem w wypracowaniu, że będę marynarzem, to dawało podobny efekt, no i lepiej wyglądało.

Skończyłem szkołę podstawową. Nie zrezygnowałem z mojego planu, realizowałem go po cichu. Wyjechałem do Gdyni i rozpocząłem naukę w Technikum Przetwórstwa Rybnego, dzisiaj już nieistniejącego. Mieszkałem w internacie. Szkołę ukończyłem w 1976 roku. Zostałem w Trójmieście, początkowo przez parę lat pracowałem w porcie handlowym w Gdyni, aby później zatrudnić się w Dalmorze. Najpierw pracowałem na lądzie, a później we flocie rybackiej i teraz zacznie się moja przygoda z podróżami.

Statkiem dookoła świata

Kiedy dostałem się na statki rybackie, wiedziałem już, że któregoś dnia opuszczę kraj. I postanowiłem, że zanim to zrobię, to zwiedzę świat wykonując wyuczony zawód. Byłem wtedy jeszcze młody i na statku dosyć szybko awansowałem przez szkołę. Naprawdę byłem w wielu krajach Europy, Afryki, Ameryki Północnej i Południowej, ale czas uciekał. Wówczas byłem już żonaty i miałem małego syna, więc trzeba było wybrać kraj do życia. Pierwszy raz przyjechałem do Vancouver na połowy, odbyłem tam rejs. Bardzo mi się spodobało to miasto wraz z jego okolicami i postanowiłem wrócić tam na stałe. Ale cały czas trzymałem to w tajemnicy. Już wtedy było tam małe bezrobocie, a to dla emigranta był dodatkowy atut.

Czas wyjazdu

Po regularnym rejsie trwającym pięć i pół miesiąca wróciłem do Polski, starając się zamustrować z powrotem w tamten rejon (zdarzało się nieraz, że mogłeś nie powrócić kilka lat na tę samą trasę). No i udało się. Pakując się tym razem, oprócz książeczki marynarskiej – to powinien być tylko jeden dokument, który mogliśmy zabrać ze sobą – wziąłem prawo jazdy, dokumenty, zdjęcia taty z armii Andersa, akt urodzenia itp.

To był ładny dzień 3 września 1985 roku. Na lotnisku w Gdańsku Rębiechowie z racji tego, że było nas wielu, celnicy Wojska Ochrony Pogranicza dokonywali przeglądu bagażu tylko wybiorczo. Jeden z nich kazał mi otworzyć worek marynarski. Kiedy to zrobiłem, inny przywołał go do siebie. Uff, udało mi się! Wziąłem to za dobry znak. Odleciałem do Vancouver (wtedy statki stały w porcie, a załogi wymieniano samolotami). Zaraz po przyjeździe na statek nie rozpakowując swoich rzeczy, zszedłem ze statku, a pech chciał, że przechodził kapitan. Może rozpoznał moje lekkie zdenerwowanie. Poprosił mnie do siebie, początkowo się wykręcałem z odpowiedzią o zejściu, lecz po chwili powiedziałem mu prawdę. I on też próbował mnie odciągnąć od tego, bo taka była jego rola, ale zobaczył, że nic nie zmieni mojej decyzji i życzył mi sukcesu. Zatrzymałem się u znajomych. Po paru dniach, kiedy statek opuścił port, zaczął się mój proces emigracyjny i poszło mi dość gładko. Wtedy w Polsce panował system komunistyczny i Kanada otwierała dla nas drzwi. Po roku uzyskałem status stałego mieszkańca, po dwóch latach dojechała do mnie żona z synem.

Spóźniona tęsknota

Kiedy przyjechałem do Kanady, trochę to dziwne, ale w odróżnieniu od innych na początku nie tęskniłem za Polską. Może było to za świeże? Ale po około dwóch latach mnie dopadło. Nostalgia, brak języka polskiego, przyjaciół, mało polskiego jedzenia i tradycji… Ale były i dobre strony tej sytuacji. W dzielnicach Vancouver, gdzie mieszkałem i pracowałem było mało Polaków, a to mnie mobilizowało do nauki języka angielskiego. Już będąc małym chłopcem nie czułem się dobrze w Polsce (najbardziej przez ciemne układy sił politycznych). Chociaż jeszcze wtedy przecież nie myślałem logicznie jak dorosła osoba. Coś mi jednak ciążyło w moim życiowym balaście.

Emigracja dała mi dużo pozytywnego podejścia do życia. Kiedy w 1985 roku opuszczałem kraj, przykro to mówić, ale Polska była bankrutem. Dzisiejszy stan jest zupełnie odwrotny, zdecydowanie na plus.

Muszę przyznać, że w odróżnieniu od innych nigdy nie miałem pod górkę, zawsze pracowałem i żona także. A to też dawało mi duży komfort życiowy. Mój syn miał bardzo dobry start w nowym kraju. Tu praktycznie zaczął szkołę. Miał siedem lat, kiedy tu przyjechał. Dziś ma 34 lata, żonę Kanadyjkę i dwie córeczki bliźniaczki. I to jest mój największy sukces, że tutaj przyjechałem i życie cały czas układa nam się w pozytywne domino. Teraz, kiedy znam tutaj więcej Polaków nie słyszałem, aby mieli pod górkę. Naprawdę jest DOBRZE. Czy jesteśmy szczęśliwi w Kanadzie? Tak. Chociaż kocham Polskę i szanuję (dosyć często ją odwiedzam), bo zawsze to będzie moja ojczyzna.