Strona główna Przeczytaj Regina Puzyrewska

Dzisiaj już wiem, po dwunastu latach życia na emigracji we Włoszech, że moje życie składa się z dwóch egzystencji. W nowym kraju narodziłam się powtórnie, odkryłam i poznałam siebie prawdziwą, ukrytą pod wieloma warstwami konwenansów i przyzwyczajeń. Myślę, że jednak istnieje pewien rodzaj reinkarnacji, zachodzący tu na ziemi, w żywym człowieku, w jego umyśle, sercu i duszy. Moje dorosłe życie zaczęło się w Szczecinie. Toczyło się spokojnie, tu studiowałam, wyszłam za mąż, tu urodził się mój synek. To było moje miasto szczęścia, ale tylko do pewnego czasu…

Król słońce

Mój mąż Kazimierz był starszy ode mnie o 22 lata, profesor uniwersytecki o ogromnej pasji zawodowej i wielkiej energii życiowej. Kochał życie tak jak mnie. Natomiast ja, po ukończeniu Wydziału Rybołówstwa Dalekomorskiego pracowałam jako nauczycielka biologii w szkole podstawowej. Byliśmy szczęśliwi i zakochani, a ludzie patrzyli na nas trochę dziwnie, bo i para z nas – według nich – była dziwna. Nie przeczuwaliśmy zbliżającego się nieszczęścia.

„Mój książę niebieski” zachorował nagle na nowotwór złośliwy żołądka. Po pięciu latach małżeństwa – „maleństwa”, bo przecież trwało tak krótko, jak uśmiech chmurki na niebie, zostałam sama z moim półtorarocznym synkiem. Rozpacz, zagubienie, bezradność, strach przed życiem, samotność. To było okropne, niebo nade mną poczerniało całkowicie. Słońca już nie widziałam. Jedyną gwiazdą, jaka do tej pory świeciła mi w życiu, był mój ukochany Kazik – mój król słońce. Spadła na mnie ciemność. Po omacku próbowałam iść do przodu z moim synkiem Remi. Skończyły się stare dobre przyjaźnie i znajomości. Nie byliśmy już nigdzie zapraszani i my już nikogo nie zapraszaliśmy do naszego smutnego domu.

Stałam się teraz tylko biedną wdową z dzieckiem, już nie panią profesorową. Wiele osób może nie dopuszczało do siebie myśli, że nasze małżeństwo może mieć coś wspólnego z miłością. No cóż, patrzyli tylko oczami, a nie sercem i duszą.

To był rok 1990, było wówczas ciężko. System polityczny zmieniał się i moje życie też się zmieniało. Na bardziej szare, smutne, samotne, zgorzkniałe. Przeczuwałam, że nadchodzi czas ogromnych zmian ekonomicznych, wymagających siły przetrwania i przedsiębiorczości. Czekanie na zmiany na lepsze było bez sensu. Pracowałam nadal w szkole, zajmowałam się synkiem. W nocy płakałam i rozmyślałam. Te myśli krążyły wokół mnie jak psy na uwięzi, szczekały i wyły, gryzły moje serce.

Ucieczka z mroku

Instynktownie czułam potrzebę radykalnej zmiany, jakby chirurgicznego odcięcia części niefunkcjonującej normalnie. Zdecydowałam się wyjechać z mojego ukochanego Szczecina, z kochanego domu, z kochanej ulicy, wyjechać od mojego szczęścia, które stało się teraz nieszczęściem, koszmarem. Postanowiłam zmienić mój los i w ten sposób oddalić się (tylko fizycznie) od moich kochanych stron rodzinnych, aby nie oglądać ich codziennie i nie cierpieć. Bolały mnie wszystkie dni. Bolało mnie wstawanie rano z myślą o całym dniu przede mną bez niego, bez mojego Kazika. Cierpiało moje serce, gdy wyglądałam z mojego balkonu nie widząc jego, gdy wraca z uniwersytetu. Płakało mi serce, gdy spotykałam ludzi, którzy go znali. Bolały mnie ulice, po których niegdyś spacerowaliśmy zakochani. Ten ból wewnętrzny zrodził we mnie myśl ucieczki do innego miejsca, do kraju, w którym mogłabym sobie odpocząć od koszmarnych wspomnień. W tym momencie moje dawne dziecięce marzenia o ciepłych krajach, o podróżach, zaczynały nabierać realnych kształtów. Jakiż ten los dziwny, jakże jest przekorny, tajemniczy i nieoczekiwany.

czytaj dalej...