Strona główna Przeczytaj Ryszard Kołodziejczyk

Ludzie mówili, że na Zachodzie jest raj. Chciałem sprawdzić jaki jest ten raj, ale nigdy nie myślałem w nim zostać, chciałem tylko zrealizować marzenia małego chłopca o zobaczeniu krańca świata kryjącego się za naszą górą. Kiedy byłem mały, pytałem mamę: „Mamo, co jest za tą górą?”. „Koniec świata, synku”. „To ja chcę zobaczyć ten koniec świata” – odpowiadałem.

W 1981 roku wyjechałem na narty do Austrii z kolegą. 13 grudnia zastał nas tam stan wojenny. Ja chciałem wyjechać do Kanady, ale kolega nie dostał wizy, więc wyjechaliśmy do Francji. Czekaliśmy na wyjazd w „Polenhilfe”. Pochodzę z Krakowa. W 1980 roku odbyłem służbę wojskową, po 13 grudnia do domu rodziców przychodziły wezwania… Stan wojenny spowodował mój wybór emigracyjnego życia. Czytając miedzy wierszami cenzurowanego listu od rodziców miałem dwie „propozycje” w razie powrotu do Polski: wrócić jako dezerter ZOMO lub więzienie. Pozostanie poza granicami kraju było więc najrozsądniejszym rozwiązaniem.

Stan zawieszenia

Pierwsze miesiące na emigracji spędziłem w Wiedniu mając nadzieję, że coś się zmieni. We Francji pierwsze miesiące były bardzo trudne i najważniejszym celem było nauczenie się języka, by rozumieć i być zrozumianym. Kiedy przyjechałem do Francji znałem zaledwie trzy słowa po francusku: „dzień dobry”, „dziękuję” i „do widzenia”. Na początku pobytu podejmowałem prace fizyczne. Pomogło mi wiele osób. Dla kogoś, kto chce zawsze znajdzie się pomocna dłoń. Początek emigracji jest bardzo trudny i często zadajesz sobie pytanie czy warto było, ale z perspektywy czasu stwierdzasz, że życie bez trudności i bez problemów byłoby nudne i nieciekawe.

Miałem ze sobą niewiele. Zabrałem tylko jedną walizkę, wtedy nie myślałem, że to będzie początek innego życia. Mentalnie zabrałem ze sobą poczucie bycia kimś, pewność siebie (czasem myloną z zarozumiałością), wiarę i wytrwałość. To wszystko jest potrzebne, by móc chodzić swoimi ścieżkami i też pomoc z nieba jest niezbędna.

Połączenia z Polską

W tamtych czasach kontakty z krajem były bardzo trudne. Dwa dni oczekiwania na rozmowę telefoniczną i to często w środku nocy. Listy, które często się „gubiły”. Książki i prasa, które można było zamówić w Paryżu pozwalały nie zapomnieć języka ojczystego. Obecnie Internet pozwala być na bieżąco i utrzymywać częste kontakty z rodziną. Pierwszy raz odwiedziłem Polskę po ośmiu latach, była to wizyta mocno emocjonalna.

Mój syn Jeremy studiuje i pracuje w Krakowie, co mnie bardzo cieszy. Dzisiaj mam kilka kanałów polskiej TV, w Internecie mogę posłuchać radia i na różnych stronach można dowiedzieć się, co się dzieje w kraju.

We Francji brakowało mi polskich potraw, specjałów i polskich tradycji. Tęskniłem za ogórkami kiszonymi, chrzanem, kiełbasą, sernikiem i makowcem. Za polskim językiem, polskimi książkami. Tęskniłem też za hejnałem z Kościoła Mariackiego w Krakowie, bo codziennie rano idąc do pracy przechodziłem przez Rynek…

czytaj dalej...