Strona główna Przeczytaj Waldemar Malinowski
Waldemar Malinowski
Waldemar Malinowski

Podczas wspólnej zabawy na podwórku jako dzieci nie odczuwaliśmy braku swobody, co trwało szczęśliwie do około 1955 roku. Wtedy zlikwidowano wysokimi domiarami zakład malarski moich rodziców w Gdyni. Mile wspominam z dzieciństwa parokrotny pobyt na starym transatlantyku MS Batory, na który zabierał mnie mój ojciec, gdzie otrzymywał zlecenia. W czasie, gdy mój ojciec wykonywał swoją pracę, mogłem się tam trochę pobawić.

Dzieciństwo w Gdyni

Na tym statku pierwszy raz w moim życiu spróbowałem białego chleba tostowego, a od starszego oficera w eleganckim mundurze otrzymałem parę razy prawdziwą gumę do żucia. To były niezapomniane wspomnienia z mojego dzieciństwa. Niestety, wprowadzenie przez władze państwa wysokiego domiaru dla firm prywatnych spowodowało, że duża część z nich nie była w stanie unieść takiego obciążenia.

Po likwidacji zakładu malarskiego moich rodziców, duży szyld firmowy został przeniesiony z fasady budynku przy ulicy Warszawskiej 44 do piwnicy i przez długie lata rodzice patrzyli na niego wspominając dobre czasy. Ten firmowy szyld był starannie pielęgnowany przez mojego ojca, który jakby czekał na zmianę systemu w PRL oraz poprawę sytuacji politycznej osób mających zamiar ponownie otworzyć prywatne firmy.

Drugim bolesnym doświadczeniem z mojego dzieciństwa była sytuacja w szkole podstawowej przy ulicy Witomińskiej. Było ogólnie wiadomo, że znaczna część nauczycieli otrzymywała zagraniczne prezenty od rodziców części uczniów naszej szkoły, z czego ci właśnie uczniowie mieli wyraźne korzyści – byli zawsze lepiej traktowani i otrzymywali lepsze oceny. Dla kolegów i koleżanek, których rodzice nie mieli takiej możliwości, było to bardzo smutne.

Prasa, radio, telewizja

Jako dziecko widziałem często moich rodziców jak siedzieli w sypialni przy radiu Pionier i słuchali cicho Radia Wolna Europa. Już wtedy wiedziałem, że jest to nielegalna rozgłośnia Europy Zachodniej. Wtedy to odkryłem, że swoboda rodziców jest ograniczona. W ciągu dnia słuchaliśmy starego radia, tzw. „kołchoźnika”, zamontowanego w pokoju gościnnym. Była tam tylko jedna stacja z wiadomościami cenzurowanymi przez ówczesną władzę. Dla większości mieszkańców Gdyni było to jedyne okno na świat.

Mój ojciec kupował każdego dnia gazetę poranną, a po gazetę „Wieczór Wybrzeża” wysyłał któreś ze swoich dzieci, gdzie trzeba było często stać w długiej kolejce przed bardzo małym okienkiem zakratowanego kiosku należącego do firmy „Ruch”. Ojciec zawsze miał przy sobie coś do czytania i z pewnością przeczytał większość książek z biblioteki publicznej, która znajdowała się przy ulicy Śląskiej.

Mój pierwszy kontakt z telewizją miał miejsce w 1958 albo 1959 roku, gdy otwarto w naszej dzielnicy firmowy sklep Zakładu Usług Radiowo-Telewizyjnych w nowo wybudowanym bloku przy ulicy Warszawskiej 38. Oglądałem filmy przez szybę wystawową. Lepiej sytuowani sąsiedzi, mieszkający na ostatnim piętrze w naszym bloku, stwarzali nam również możliwość oglądania telewizji.

Rozmowy dorosłych

Moi rodzice byli dobrze poinformowani o wydarzeniach z życia politycznego w kraju i za granicą. Bracia i siostra mojego ojca często odwiedzali nasz dom i przy każdej okazji dyskutowali o wydarzeniach ostatniej wojny, swoim pobycie w niemieckim KL Stutthof, o czasie niewoli niemieckiej, morderstwie Polaków w Katyniu i niesprawiedliwym systemie w PRL. Rozmowy i dyskusje tego rodzaju odbywały się z zachowaniem wszelkiej ostrożności przy zamkniętych oknach, aby uniknąć ewentualnego podsłuchu ze strony niektórych sąsiadów, o których było wiadomo, że są aktywnymi działaczami partyjnymi lub UB, a w przeszłości byli także aktywni, tylko że we współpracy z Niemcami, po podpisaniu Volksliste. Dla mnie jako kilkunastoletniego chłopaka było wiadome, że o tych rozmowach w domu, jak i poruszanych tematach, nie było wolno z kimkolwiek rozmawiać, gdyż mogłoby to sprowadzić nieszczęście na całą naszą rodzinę.

czytaj dalej...

galeria